Jest już pewne, że Tomasz Cimoszewicz (syn byłego premiera, obecnego senatora niezależnego) wystartuje w tegorocznych wyborach do Sejmu z ostatniego miejsca na podlaskiej liście Platformy Obywatelskiej.
W tej informacji nie byłoby nic dziwnego, ponieważ PO - jak już tutaj pisałem – przygarnia pod swoje skrzydła polityków z różnych stron, gdyby nie bardzo ostra, negatywna opinia Włodzimierza Cimoszewicza w tej sprawie.
Deklarując w Telewizji TVN 24 swoje odejście z polityki stwierdził on, że nie uważa, iż jego syn powinien zaczynać karierę polityczną, bo „nie ma w swoim życiorysie niczego, co mógłby przedstawić jako swój dorobek własny”. Lepiej by więc było, gdyby przed podjęciem tej decyzji zmienił imię i nazwisko na Jan Nowak, aby nie korzystać z dorobku ojca.
Byłemu premierowi w ogóle nie podoba się kontynuowanie tradycji rodzinnych w polityce. Jako przykład takiej praktyki podał USA, gdzie w wyborach prezydenckich mogą stanąć naprzeciwko siebie Hillary Clinton i Jeb Bush.
- To będzie kompromitacją demokracji amerykańskiej. Bo w państwie, w którym jest 300 milionów obywateli okaże się, że trzeba być członkiem jednej z dwóch rodzin, żeby mieć realne prawo do udziału w wyborach prezydenckich - stwierdził Włodzimierz Cimoszewicz w TVN 24.
Podoba mi się taka pryncypialna postawa polityka, który swoją karierę rozpoczynał i przez długi czas kontynuował w strukturach lewicy, ale zawsze nie tylko podkreślał, lecz również udowadniał swoją niezależność, ostatnio dwukrotnie wchodząc do Senatu z listy własnego komitetu wyborczego. Jest więc zrozumiałe, że podobnych zachowań oczekuje również od swojego syna.
Jerzy Bukowski
Dziennik Polonijny
Polish Pages Daily News
KATALOG FIRM W INTERNECIE