Dla młodych ludzi czas drugiej wojny, to mniej więcej tak, jak dla pokolenia ludzi starszych epoka paleolitu, w najlepszym przypadku lata wojen punickich. Ale, jak się okazuje, bywają młodzi ludzie, którzy z zapartym tchem słuchają wspomnień żołnierskich, partyzanckich, konspiracyjnych z lat 39 - 45, oglądają stare zdjęcia z tamtych czasów.
Rozmawiam o tych dniach z Włodzimierzem Wolnym, mieszka on w Krakowie od zawsze, dziś w niewielkim domu na przedmieściu. Ma 87 lat. ale kiedy wybuchła wojna miał 18 i jest to wiek do szybkich działań. Ale teraz, jak mówi, aby nie zgnuśnieć, jeszcze sporo działa. Jest członkiem organizacji kombatanckiej i prezesem koła na Woli Duchackiej i w zarządzie okręgu małopolskiego. Opiekuje się także kilkoma szkołami na swoim terenie, ma w nich stałe spotkania z młodzieżą, której przekazuje swoje doświadczenia i dzieli się przeżyciami z lat wojny. A jest co opowiadać...
Nim zaczął konspirować, zresztą w dużej mierze z inspiracji matki, na terenie dzielnicy Podgórze, złączył się z harcerstwem i związkiem strzeleckim. I z tego związku, we wrześniu trzydziestego dziewiątego poszedł na wojnę z Niemcami. Doszedł do Lwowa, jego oddział walczył na przedmieściach miasta, w jednej z bitew była nawet walka na bagnety. Przeżył Włodzimierz Wolny wkroczenie sowietów na polskie tereny wschodnie, rozbrajanie oddziałów polskich; widział samobójstwa oficerów, którzy nie mogli przeżyć hańby oddania najeźdzcy szabli i broni. I potem uformowano dwa pochody żołnierskie - jeden złożony z żołnierzy niższych szarż, drugi z oficerów. Ten oficerski poszedł w stronę Winnik. I wtedy ich los został przesądzony. W kilka miesięcy później zostali zamordowani przez sowieckie NKWD. - Ale na miejscu sowieci na naszych oczach rozstrzelali pojmanych policjantów polskich i żołnierzy Korpusu Ochrony Pogranicza. Nam natomiast dali do wyboru - albo pójść do matuszki Rosji, jak mówili, albo do giermańców. Wybraliśmy giermańców, "matuszkę" widzieliśmy przed chwilą, jak strzelała do bezbronnych żołnierzy - mówi Wolny.
I w ten sposób - kontynuuje Włodzimierz Wolny swoją opowieść- po wielu przygodach znalazłem się w Krakowie. I zaczęła się konspiracja. Wstąpiłem do Związku Walki Zbrojnej. Mając odpowiednie możliwości zawodowe, rozrysowywałem plany budynków i magazynów niemieckich, gdzie znajdowała się broń i amunicja. Zdobywałem broń dla swojego oddziału i partyzantów w Myślenickiem, w jednej z akcji przejeliśmy czyste blankiety kennkart (okupacyjne dowody osobiste) w urzędzie gminnym. Kolportowaliśmy prasę podziemną, rozklejaliśmy plakaty antyhitlerowskie, prowadziłem obserwacje wywiadowcze niemieckiego transportu kolejowego w węźle kolejowym Kraków-Płaszów. A kiedy odkryto tę działalność, trzeba się było zwinąć z Krakowa. Związałem się z partyzantami "Czarnego" Armii Krajowej w obwodzie myślenickim. Przyjechaliśmy tam z całym wielkim zapasem cukru dla "leśnych", cukru zdobytego wcześniej w niemieckiej fabryce "Cristal" w Podgórzu.
Nasz oddział brał kilkarotnie udział w potyczkach z Niemcami, raz było lepiej, innym razem gorzej. Musimy pamiętać, że Niemcy dysponowali ciężkim sprzętem, w akcji używali czołgów i broni pancernej, myśmy mieli jedynie karabiny, ale z kolei znakomitą znajomość leśnego terenu i co bardzo ważne, poparcie miejscowej ludności. Była wielka bitwa w okolicach Zawadki, Niemcy dali nam łupnia i oddział się rozproszył. Wróciłem do Krakowa i przekazany zostałem tamtejszemu dowództwu Armii Krajowej. Tu z kolei zostałem aresztowany w pierwszą niedzielę sierpnia (to był rok 44., Niemcy w obawie przed wybuchem powstania w innych dużych miastach Polski - Generalnego Gubernatorstwa, przeprowadzili m.in. w Krakowie wielką obławę i aresztowali wielu młodych Polaków. Osadzono ich m.in. w budynku dawnej szkoły na ulicy Wąskiej na krakowskim Kazimierzu. - przyp. ZR). Aresztowanych młodych ludzi przetransportowano do obozu w Płaszowie. W styczniu 45. wejście wojsk sowieckich zastało mnie w moim mieście. Ujawniłem na bezpiece swoją działalność w Armii Krajowej, odebrano mi Srebrny Krzyż Zasługi z Mieczami, byłem sierżantem z nadania AK. Ale bezpieka o mnie nie zapomniała, upomniała się w roku 56. Przyszli do domu, zabrali mnie, mojego ojca i obu braci. Na Woli Duchackiej aresztowali wówczas kilkadziesiąt osób. Nas zawieziono do jednej z siedzib bezpieki. Niemcy bili mocno, ale jak ci bili, to od razu odbijali całe ciało. Do dziś mam uszkodzony kręgosłup z tamtego "przesłuchania". A jakie mieli wymyślne tortury ... Tak nas tłukli przez dwa tygodnie, kilku zatłukli na śmierć.
- Spotkał pan później któregoś z tych oprawców?
- Tak, jeden z nich zapytał mnie wręcz, skąd się znamy. - Z przesłuchania przez pana, odpowiedziałem. Ubowiec przytaknął i szybko się oddalił. Ale to nie był czas, kiedy można było dyskutować z oprawcami.. To były wciąż bardzo niedobre lata.
- Dzisiaj prowadzi pan życie starszego pana. Dobrze panu z tym?
Dobrze, bo mam wciąż zajęcie. Chodzę po szkołach i opowiadam młodym ludziom o latach wojny i tych powojennych.
- Młodzież to rozumie?
- Proszę sobie wyobrazić, że tak. Wypytują o szczegóły walk partyzanckich, o życie w okupowanym Krakowie, a pytania są nieraz tak sformułowane, że trzeba się dobrze zastanowić nad właściwą odpowiedzią Są nieraz zdziwieni, że Polacy mieli tak trudne życie w latach wojny i tak cierpieli.
Ciekawie i jednocześnie dramatycznie przeżył wojnę jeden z moich braci. Udało mu się ze Lwowa uciec sowietom, przedostał się do Rumunii, potem na Węgry, następnie do Turcji i Palestyny. Stamtąd do polskiego wojska w północnej Afryce, gdzie walczył przeciwko wojskom niemieckim dowodzonym przez hitlerowskiego feldmarszałka Rommla. Z Afryki przerzucono go do Włoch, walczył pod Andersem na Monte Cassino, tam został ranny, kurował się następnie we Francji. W Anglii, jako pilot walczył w obronie wyspy nad kanałem La Manche, między innymi unieszkodliwiali piloci RAF niemieckie V1. Po wojnie nie zagrzał długo miejsca w Anglii, wyjechał do Argentyny i tam się ożenił. Mój brat Zygmunt przetrwał wojnę i przeszedł cały ogromny szlak wojenny, los dopadł go w Argentynie. Kiedy do władzy doszedł tam Peron, jego ludzie zabili Zygmunta, jego żonę i dwoje małych dzieci. Oczywiście zupełnie bez racji. Po prostu go zamordowali, jak tysiące innych Argentyńczyków.
Co komu pisane....
W krakowskiej rodzinie Wolnych było pięciu braci. Do dziś żyje jedynie Włodzimierz.
Włodzimierz Wolny ma m.in. Złoty Krzyż Zasługi, Krzyż Armii Krajowej, Krzyż Partyzancki, Krzyż Oświęcimski, Medal Wolności i Zwycięstwa, Medal Opiekuna Miejsc Pamięci Narodowej.
Zbigniew Ringer
KATALOG FIRM W INTERNECIE