Zgodnie z Konstytucją Rzeczypospolitej Polskiej prezydent jest reprezentantem państwa w stosunkach zewnętrznych (art. 133) oraz najwyższym zwierzchnikiem sił zbrojnych (art. 134). Nie ulega więc najmniejszej wątpliwości, że w obu tych dziedzinach: polityki zagranicznej oraz obronności kraju ma on pewne uprawnienia i niezależnie od tego, czy się to podoba odpowiadającym za te sprawy ministrom, czy też nie, powinien być przynajmniej informowany – jeśli nie proszony o opinie – o podejmowanych przez nich działaniach.
Z taką właśnie sytuacją mamy obecnie do czynienia w Polsce. Napięcie na linii prezydent – premier i jego ministrowie narasta (dowodem choćby ostatni zgrzyt z niedoszłą wizytą Radka Sikorskiego w pałacu Namiestnikowskim). Donald Tusk uważa, że wyłącznie on odpowiada za naszą politykę zagraniczną, Lech Kaczyński czuje się zaś urażony pomijaniem go w konsultacjach na jej temat (np. w kwestii przyjęcia Rosji do Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju). Kontrowersje budzą też deklaracje premiera i ministra obrony narodowej co do wycofania polskich żołnierzy z Iraku już w przyszłym roku.
Te rozbieżności zdań osłabiają Polskę w oczach innych państw, które mogą wykorzystywać je w prowadzeniu swojej polityki wobec naszego kraju. Nie są też dobrze przyjmowane przez krajową opinię publiczną, która chciałaby widzieć zgodność działania wszystkich organów władzy w tych kluczowych dziedzinach, a nie ciągle słuchać i czytać o żenujących sporach na szczytach władzy.
Prezydent Kaczyński zastanawia się nad skierowaniem zapytania o swoje kompetencje w sprawach polityki zagranicznej i obronnej do Trybunału Konstytucyjnego. Jest to może i słuszne z czysto formalnego punktu widzenia, ale zdecydowanie lepiej byłoby zastosować zasadę konsensusu, niż iść na konstytucyjną wojnę.
Jerzy Bukowski
KATALOG FIRM W INTERNECIE