Zupełnie niespodziewanie rozgorzała w krajowych mediach dyskusja na temat tego, czy prezydent elekt Andrzej Duda powinien pojechać tuż po zwycięskich dla siebie wyborach do sanktuarium maryjnego na Jasnej Górze, a niedługo potem uczestniczyć w procesji Bożego Ciała w Krakowie. Część publicystów i polityków uznała, że były to przejawy ostentacyjnego manifestowania religijności przez nową głowę państwa oraz zapowiedź sojuszu tronu z ołtarzem, a także wzrostu wpływu Kościoła na sprawy publiczne w Polsce.
Bawią mnie takie rozważania, ponieważ wszyscy prezydenci po 1990 roku (nie wyłączając postkomunisty Aleksandra Kwaśniewskiego) dbali o dobre stosunki z hierarchią kościelną i byli krytykowani przez lewicę, liberałów oraz ateistów za zbytnie uleganie jej naciskom. Pomijając już to, czy jakiekolwiek sugestie biskupów były brane pod uwagę przez kolejnych prezydentów (a jeśli tak, z pewnością korzystnie wpływały one na moralny aspekt życia rodaków), czynienie zarzutu z tego, że w tradycyjnie chrześcijańskim kraju głowa państwa szanuje opinie wysokich przedstawicieli Kościoła jest równie śmieszne jak niepoważne.
Andrzej Duda nigdy nie krył swojej wiary, z pewnością nie będzie z niej jednak czynił narzędzia swojej prezydentury. Jasna Góra jest świętym miejscem dla niemal wszystkich Polaków, a w procesji Bożego Ciała zawsze chodzili nasi najważniejsi politycy, oczywiście z wyjątkiem okresu PRL, chociaż Bolesław Bierut nie wzdragał się przed braniem w niej udziału. Nic złego się więc nie stało i radykalni zwolennicy rozdziału Kościoła od państwa mogą spać spokojnie.
Jerzy Bukowski
Dziennik Polonijny
Polish Pages Daily News
KATALOG FIRM W INTERNECIE