Co pewien czas odwiedzam bank, mieszczący się w samym sercu Krakowa, czyli przy Rynku Głównym. Oczekując w kolejce i załatwiając swoje sprawy, jestem - mimo woli - nausznym świadkiem wątpliwej jakości koncertu w wykonaniu skrzypaczki bądź akordeonisty, którzy na zmianę okupują pobliską wnękę w budynku.
W centrum Krakowa zarabia grą na różnych instrumentach oraz śpiewem coraz więcej osób. W lecie przeraźliwa kakofonia zlewających się ze sobą i nierzadko zwielokrotnionych elektrycznymi wzmacniaczami dźwięków może doprowadzić do rozpaczy każdego, kto tam pracuje, robi zakupy, spotyka się ze znajomymi, czy zwiedza zabytki. Nic dziwnego, że policja i straż miejska coraz częściej proszone są o interwencje przez ludzi, którzy nie są w stanie wytrzymać takiej dawki powtarzających się melodii, wykonywanych bez śladu wirtuozerii przez kiepskich amatorów.
Nic więc dziwnego, że w Urzędzie Miasta Krakowa zaczęto obmyślać sposób na uporządkowanie muzycznej przestrzeni. Owszem, uliczni grajkowie dodają podwawelskiemu grodowi akustycznego kolorytu, ale co za dużo, to niezdrowo. Co innego bowiem, jeśli koncertują zawodowcy (zwłaszcza dorabiający sobie w ten sposób do marnych pensji ukraińscy, białoruscy i rosyjscy filharmonicy oraz kameraliści, budzący powszechny podziw słuchaczy) co innego zaś, jeżeli ktoś wyuczy się odtwarzania na jakimś instrumencie paru dźwięków i godzinami katuje nimi przypadkowe audytorium.
Władze Krakowa chcą wziąć dobry przykład z takich miast, jak Londyn, czy Nowy Jork, gdzie osoby pragnące zarabiać muzykowaniem w publicznych miejscach (najczęściej na stacjach metra, gdzie panuje duży ruch, a więc nikt nie jest zmuszany do zbyt długiego przebywania w zasięgu artystycznie wytwarzanych decybeli) muszą stanąć do konkursu i uzyskać licencję. Oczywiście zrodziło się natychmiast mnóstwo pytań: kto ma tworzyć komisje konkursowe, czy ten, kto uzyska licencję będzie mógł grać wszędzie, czy też w ściśle określonym miejscu, kto będzie sprawdzał przestrzeganie ustalonych zasad, jakie mają być kary za naruszanie regulaminu?
Czeka nas z pewnością burzliwa dyskusja, ale problem dojrzał już do radykalnego rozwiązania, zwłaszcza że magistrat zamierza w ogóle uspokoić oraz wyciszyć Rynek, eliminując z niego wiele hałaśliwych i nie dodających mu uroku imprez. To, co dzieje się bowiem od parunastu lat wokół Sukiennic i na całej Drodze Królewskiej może doprowadzić co bardziej muzycznie wrażliwych krakowian i turystów do skrajnej rozpaczy.
Wielokrotnie byłem świadkiem potężnych awantur, jakie urządzali przewodnicy wycieczek zagłuszającym ich wywody pseudoartystom oraz właściciele lokali gastronomicznych zakłócającym spokój ich gości muzykantom. Współczucie należy się wszystkim, którzy pracując po kilka lub nawet kilkanaście godzin dziennie w ścisłym centrum Krakowa, przeżywają prawdziwy koszmar, dręczeni przez sforę beznadziejnych akordeonistów, gitarzystów, skrzypków, bębniarzy oraz pospolitych wyjców.
Nie wiem, jak zdecydują się zabrać do tej sprawy kompetentni urzędnicy, ale muszą coś konkretnego zrobić, i to jak najszybciej, bo atmosfera wokół ulicznych grajków tak już zgęstniała, że wkrótce może dojść do gorszących scen w obronie komfortu własnych uszu.
Jerzy Bukowski
KATALOG FIRM W INTERNECIE