Tylko jedno jest w tej sprawie pewne: polscy żołnierze spacyfikowali 16 sierpnia br. afgańską wioskę, zabijając i raniąc wielu jej mieszkańców, nie będących bynajmniej terrorystami. Nie zrobili tego jednak z własnej woli, lecz na rozkaz swych przełożonych, choć nie wiadomo jeszcze jakiego szczebla.
Na razie nie znamy wielu szczegółów tragicznego zdarzenia sprzed ponad trzech miesięcy, ale z coraz liczniejszych, anonimowo udzielanych przez wyższych oficerów i generałów Wojska Polskiego wypowiedzi, jasno wynika, że bez większego problemu da się dokładnie odtworzyć jego przebieg. Czy opinia publiczna zostanie jednak poinformowana o wszystkich szczegółach i o skali odpowiedzialności poszczególnych osób?
Każda wojna demoralizuje żołnierzy, zwłaszcza jeśli nie są to regularne działania bojowe, lecz utarczki z terrorystami, atakującymi z ukrycia i wbrew wszelkim konwencjom, których musi przestrzegać zawodowa armia. Ale w tym przypadku nie mieliśmy przecież do czynienia z samowolnym oddaleniem się kilku szeregowych z bazy w celu dokonania pacyfikacji wioski, lecz z wykonaniem zadań służbowych, zleconych im przez przełożonych.
Żołnierz ma prawo – zwłaszcza w warunkach bojowych - bezgranicznie ufać swojemu dowódcy i spełniać wszystkie jego polecenia (nawet jeśli wydają mu się kontrowersyjne bądź – z jego punktu widzenia – całkowicie niesłuszne) z pełnym przekonaniem co do ich słuszności. To na oficerach spoczywa obowiązek znajomości międzynarodowych umów, dotyczących zróżnicowanych działań, podejmowanych przez armię w misjach pokojowych, stabilizacyjnych i typowo wojennych.
Dlatego dziwię się, że wszystkich uczestników feralnego patrolu potraktowano w identyczny sposób. O ile areszt dla oficerów jest uzasadniony z uwagi na rangę zarzutu, o tyle ich podwładni mogliby chyba odpowiadać z wolnej stopy. Nie uciekną przecież z Polski, nie zachodzi też w ich przypadku obawa matactwa.
Nie rozumiem też, dlaczego Ministerstwo Obrony Narodowej nie przydzieliło im do tej pory adwokatów z urzędu. Przecież każda firma powinna dbać o dobre imię swoich pracowników, a co dopiero tak poważna instytucja państwowa jak MON. Kiedy dziennikarz pozywany jest do sądu przez kogoś, kto poczuł się urażony jego artykułem, redakcja przydziela mu obrońcę, zazwyczaj w osobie swojego radcy prawnego, a nie zostawia samego w trudnej sytuacji. Czyżby armia i jej cywilni zwierzchnicy chcieli się odciąć od swoich podwładnych, z góry uważając ich za czarne owce, które zhańbiły polski mundur?
To, że do takiego pohańbienia doszło jest oczywiste i bardzo smutne. Polska armia miała już wprawdzie niezbyt chlubne epizody w swojej historii, ale w ostatnim okresie nic tak nagannego się w jej szeregach nie zdarzyło (a przynajmniej nie wyszło na jaw). Odbudowywanie po 1989 roku przez nasze wojsko mocno nadszarpniętego w czasach PRL prestiżu odbywa się powoli, ale systematycznie. Ten mozolny trud łatwo jest jednak zniweczyć, bo w społeczną pamięć zapadają raczej negatywne epizody niż długoletnie pozytywne wysiłki.
Polacy są bardzo czuli na punkcie honoru wojskowego munduru. Chcą, aby ich armia była nie tylko poważana przez sojuszników z NATO, podziwiana przez cały świat, nowocześnie wyposażona i dzielna w boju, rozsądna, lecz stanowcza w misjach pokojowych oraz stabilizacyjnych, ale żeby kultywowała także wysokie wartości etyczne, zwane często narodowymi imponderabiliami. Zrozumiały jest więc szok, jaki przeżyliśmy nad Wisłą po ujawnieniu afgańskiej tragedii.
Jeżeli dochodzi do popełnienia przestępstwa, nie wolno jednak dokonywać fałszywych uogólnień, ani tym bardziej stosować zasady zbiorowej odpowiedzialności. Trzeba dokładnie wyjaśnić wszystkie jego okoliczności i stawiać zarzuty wyłącznie tym, którzy dopuścili się zabronionych prawem czynów.
Mam nadzieję, że tak właśnie – bez niepotrzebnego i szkodliwego podgrzewania emocji, w poważnej atmosferze – toczyć się będzie postępowanie, którego przedmiotem jest jeden z najstraszniejszych czynów, jakiego mogą opuścić się oficerowie i żołnierze regularnej armii: zbrodnia wojenna.
Jerzy Bukowski
KATALOG FIRM W INTERNECIE