Każda partia polityczna jest postrzegana poprzez publiczne wystąpienia swych czołowych (lub delegowanych do kontaktów z mediami) przedstawicieli. Nawet, jeśli jest to ugrupowanie typowo wodzowskie, jak Prawo i Sprawiedliwość. Oprócz Jarosława Kaczyńskiego musi więc ono prezentować ono opinii publicznej także inne osoby, mające mu zaskarbiać jej sympatię.
Dzisiaj tych polityków nie ma już w szeregach PiS lub zmarginalizowali oni swoje znaczenie. Zamiast nich na pierwszą linię wysuwają się m.in. Jolanta Szczypińska, Adam Lipiński, Przemysław Gosiewski, Aleksander Szczygło, Marek Kuchciński, Karol Karski, Joachim Brudziński, Marek Suski. Pozostając z całym szacunkiem dla ich pracowitości oraz wierności wodzowi, nie są to ludzie, którzy potrafią zaskarbiać sympatię dla swej partii (ani nawet dla siebie), choćby nie wiem jak się starali.
Być może dojrzeją oni jeszcze do ról, jakie przyszło im pełnić w zastępstwie wymienionych wcześniej osób, ale na razie widać, że nie są jeszcze do nich przygotowani. Wystarczy posłuchać ich lub obejrzeć w wywiadach radiowych i telewizyjnych, by zobaczyć, jak wiele brakuje im do tych, których z konieczności musieli zmienić w eterze, na wizji oraz w prasie. Nawet wziąwszy poprawkę na nieskrywaną nieżyczliwość większości dziennikarzy prywatnych mediów w stosunku do PiS, trudno powiedzieć, że wypadają oni dobrze w publicznej dyskusji.
Dziwi mnie natomiast, że na pierwszą linię nie został przez Kaczyńskiego rzucony Zbigniew Ziobro, niewątpliwie najbardziej ostatnio popularny polityk jego formacji. Cieszy się on ogromnym zaufaniem społecznym, czego najlepszym dowodem są wszystkie sondaże, a także znakomity wynik wyborczy. Nawet jego przeciwnicy z Platformy Obywatelskiej oraz potencjalny następca na ministerialnym stanowisku przyznają, że odniósł on wiele znaczących sukcesów i zapoczątkował szereg zmian, które warto kontynuować.
Czyżby były premier obawiał się tej popularności młodego polityka? Wielokrotnie już pojawiały się w mediach plotki, że Ziobro może w niedługiej przyszłości zagrozić pozycji prezesa PiS, a nawet rywalizować z jego bratem w najbliższych wyborach prezydenckich. Dopóki Jarosław Kaczyński dzielił i rządził w swej partii jak chciał, nie obawiając się żadnej rewolty, dopóty mógł lekceważyć takie doniesienia. W obliczu ostatnich wydarzeń (dymisje trzech wiceprezesów partii, w tym powszechnie nazywanego "trzecim bliźniakiem" Dorna) może mieć uzasadnione powody do obaw o swoją partyjną i polityczną przyszłość.
Ziobrze nie da się jednak - przynajmniej do tej pory - zarzucić choćby najmniejszej nielojalności wobec najwyższego przełożonego. W polityce niczego nie można być oczywiście stuprocentowo pewnym, a najwierniejsi z wiernych okazują się często największymi niewdzięcznikami, wzniecającymi przewroty i obalającymi dotychczasowych władców. Na razie to Ziobro jest jednak najbardziej wartościową figurą w talii Prawa i Sprawiedliwości i na miejscu prezesa Kaczyńskiego maksymalnie bym to medialnie wykorzystywał.
Jerzy Bukowski
KATALOG FIRM W INTERNECIE