Krzysztof Hołowczyc to bardzo popularna i powszechnie lubiana postać w naszym kraju. Dla wielu Polaków jest on arcymistrzem kierownicy, a także dżentelmenem szos i przykładem właściwego zachowywania się za kółkiem. Od wielu lat bierze udział w telewizyjnych kampaniach promujących bezpieczną oraz całkowicie zgodną z przepisami jazdę.
Tym bardziej zaskakujące i przykre jest nagłośnione przez media jego zachowanie na jednej z krajowych dróg, na której ewidentnie przekroczył dopuszczalną prędkość. I nie ma znaczenia, czy szybkościomierz jego samochodu wskazywał 204 kilometry na godzinę, czy też „tylko” 160. W bezdyskusyjny sposób złamał bardzo ważny przepis i zamiast dać wyraz skruchy oraz wstydu podjął próbę udowodnienia, że wcale tak nie było, a policja mataczy.
Z ubolewaniem słucham wyjaśnień Hołowczyca. Od kogo jak od kogo, ale od osoby publicznej, która w dodatku uczy rodaków właściwego poruszania się po szosach wolno wymagać, aby na co dzień świeciła przykładem i nie uciekała się do erystycznych sztuczek. Mawia się wprawdzie, że ornitolog nie musi umieć fruwać, a drogowskaz podążać w kierunku, który wskazuje ludziom, lecz w przypadku człowieka z własnej woli podejmującego się umoralniania innych oba te powiedzenia tracą sens.
Jeżeli Krzysztof Hołowczyc nadal chce być autorytetem dla polskich kierowców i zasługiwać sobie na dobrą opinię wszystkich rodaków (nie tylko użytkowników dróg), powinien szczerze przeprosić za zaistniały incydent, bez szemrania zapłacić mandat, a na przyszłość stale mieć się na baczności, bo celebrytom mało co uchodzi na sucho.
Jerzy Bukowski
Dziennik Polonijny
Polish Pages Daily News
KATALOG FIRM W INTERNECIE