KONTAKT   I   REKLAMA   I   O NAS   I   NEWSLETTER   I   PRENUMERATA
Czwartek, 21 listopada, 2024   I   08:35:22 PM EST   I   Janusza, Marii, Reginy
  1. Home
  2. >
  3. WIADOMOŚCI
  4. >
  5. Polska

Jubileuszowy pomnik bibuły

01 października, 2007

Krakowowi przybył kolejny nietypowy pomnik: gazet, wydawanych konspiracyjnie w okresie stanu wojennego. Stanął na osiedlu Szklane Domy, odsłonięto go i poświęcono w ramach zorganizowanych w ostatni weekend września obchodów 25-lecia powstania jednego z najbardziej znanych pism podziemnej „Solidarności” – „Hutnika”, a ma upamiętniać wszystkich twórców antykomunistycznej bibuły.

Pomysłodawcą monumentu był Wojciech Marchewczyk – niegdyś jeden z głównych wydawców i redaktorów „Hutnika”, a zaprojektował profesor Czesław Dźwigaj, który jest również autorem stojących obok klasztoru oo. Cystersów pomników księdza Jerzego Popiełuszki i 25-lecia „Solidarności”. Rzeźbiarzowi udało się w symboliczny sposób oddać ideę, której z powodzeniem służyła bibuła: z betonowej bryły wyrastają – rozrywając ją – wykute z brązu gazety.
   
- Taka była właśnie rola podziemnych wydawnictw: kruszenie betonowego muru komunizmu. Nie wszyscy wierzyli, że może się to skończyć sukcesem, ale dzisiaj, z historycznej już perspektywy, można śmiało i obiektywnie stwierdzić, że bibuła znacznie przyczyniła się do upadku sowieckiego ustroju, panującego przez ponad pół wieku w Polsce – powiedział mi Marchewczyk.
        
„Hutnik” był jednym z najbardziej znanych i rozpoznawalnych wydawnictw drugiego obiegu w latach 80. minionego wieku. Ukazywał się od stycznia 1982 do lipca 1989 roku. Kolportowano go nie tylko w Małopolsce, docierał także do odległych miast w całym kraju. Jego średni nakład wahał się około 10 tysięcy egzemplarzy, ale bywały i numery drukowane w imponującej i budzącej podziw oraz zazdrość innych wydawców bibuły liczbie 25 tysięcy. Pisywali w nim zarówno popularni jedynie w Nowej Hucie działacze zdelegalizowanej „Solidarności”, jak i poważni publicyści o znanych nie tylko w Krakowie nazwiskach.
   
Służba Bezpieczeństwa bezskutecznie poszukiwała jego wydawców. Do historii solidarnościowego podziemia przeszła historia, kiedy udało się jej w czerwcu 1987 roku namierzyć równocześnie dwa lokale, w których przygotowywano kolejny numer. Na jedno z tych miejsc osobiście pofatygował się ówczesny komendant krakowskiej Milicji Obywatelskiej, generał Jerzy Gruba i przywitał zatrzymanych konspiratorów słowami: „a kuku”, będąc przekonanym, że to definitywny koniec często naigrywającej się z niego i z jego podwładnych bibuły.
  
Następnego dnia „Hutnik” ukazał się jednak jak gdyby nic, a otwierał go artykuł pod tytułem „A kuku, generale - jesteśmy”. Łatwo sobie wyobrazić atmosferę, jaka zapanowała wśród pewnych ostatecznego zwycięstwa esbeków i reakcję generała Gruby na ten prztyczek. Podobno natrząsało się z niego przez długi czas wielu kolegów po fachu z innych województw, odnoszących realne sukcesy w walce z podziemną prasą, przydomek „a kuku” towarzyszył mu zaś do końca życia. Pamiętam, jak na jednym z meczów koszykarzy Wisły (której był on – z racji pełnionej funkcji – prezesem) sektor „szalikowców” powitał go skandowaniem tego właśnie słowa.
   
Słynne było także wieczne pióro I Sekretarza Komitetu Fabrycznego Huty im. Lenina i zarazem członka Biura Politycznego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, Kazimierza Miniura. Podarował mu je pewien – oczywiście nierozpoznany przezeń w tym charakterze - działacz podziemia, a mało lotny intelektualnie towarzysz nie wyczuł podstępu. W piórze zamontowany był zaś mininadajnik radiowy, dzięki czemu wszystkie rozmowy Miniura (także prywatne) można było podsłuchiwać z odległości do 250 metrów, a następnie czynić z nich właściwy użytek na łamach.
   
O tym i o wielu innych równie dramatycznych, jak zabawnych (oczywiście z dzisiejszego punktu widzenia) epizodach z siedmioletniej historii „Hutnika” wspominano podczas trzydniowej sesji jubileuszowej tego wielce zasłużonego pisma, bez którego trudno byłoby odtworzyć antykomunistyczny pejzaż Małopolski z lat 1982-1989.
   
- Czasy były ciężkie, ale jednoznaczne: dobro nazywaliśmy konsekwentnie i bezkompromisowo dobrem, a zło złem, stąd zdarzały się także ostre słowa na naszych łamach, o co mieli niekiedy pretensje bardziej subtelni i delikatni wydawcy innych podziemnych tytułów. Nazwiska komunistycznych kacyków i rozszyfrowanych przez nas donosicieli konsekwentnie pisaliśmy z małych liter. Ale każdy, kto przewinął się przez zespół „Hutnika”, z pewnością zaliczył przeżyte wtedy chwile do najważniejszych w swoim życiu, bez względu na to, jak potoczyły się jego dalsze życiowe losy – stwierdził Marchewczyk.

Z Krakowa dla www.Poland.US
Jerzy Bukowski