Praca zarobkowa dzieci to wstydliwy temat, chociaż coraz częściej poruszany w mediach. Dawniej, w epoce PRL, komunistyczna propaganda triumfalnie zestawiała dwa obrazy: uczących się i wesoło bawiących po szkole dzieci w tzw. krajach demokracji ludowej oraz wyzyskiwanych i zmuszanych do ciężkiej harówki za marne parę centów nastolatków z ubogich (głównie murzyńskich) rodzin w USA. Postęp cywilizacyjny w naszej części świata objawiał się przede wszystkim likwidacją analfabetyzmu oraz zapewnieniem szczęśliwego dzieciństwa każdemu nowonarodzonemu obywatelowi PRL. Państwo zapewniało mu dozgonną opiekę socjalną, bezpłatne nauczanie, nieograniczony dostęp do kultury. Mimo to wychowani w tak z pozoru cieplarnianych warunkach rodacy doprowadzili w końcu do upadku ustroju, mającego zagwarantować powszechny dobrobyt i ogólne szczęście każdej jednostce z osobna i wszystkim obywatelom razem.
Jeżeli są to rzeczywiście drobne, dopasowane charakterem do możliwości fizycznych i odporności psychicznej dziecka prace, nie ma powodu do narzekań. Nastolatki w zachodniej Europie i za Atlantykiem od dawna już przywykły do takiej właśnie formy wchodzenia w dorosłe życie i nabierania szacunku zarówno do pracy, jak i do pieniądza.
Problem powstaje wówczas, gdy dziecko jest zmuszane do zarabiania bądź żebrania lub nawet prostytuowania się przez swych rodziców. Słysząc od nich ciągle, że jest darmozjadem i przysparza wyłącznie kłopotów, stara się - bywa, że ze łzami w oczach - sprostać wygórwaonym oczekiwaniom albo podejmuje bunt. W tym drugim przypadku nierzadko dochodzi do ucieczek z domu, wpadania w alkoholowy lub narkotykowy ciąg, wiązania się ze złym towarzystwem. Wychodząc do pracy ponad siły, dziecko ma natomiast skrywany żal do rodziców (często wybucha on po latach i może prowadzić do wielkich tragedii) i też szuka niekiedy pocieszenia wśród ludzi, którzy nie są godni jego zaufania.
Ilekroć patrzę na 10-latków myjących szyby w samochodach stojących przed czerwonymi światłami, lub na jeszcze młodsze dziewczynki handlujące jakimiś kartkami czy wyklejankami w kawiarnianych ogródkach, tylekroć zastanawiam się nad tym, czy jest to ich własna, wstydliwie skrywana przed rodzicami inicjatywa, czy też zostali do tego przez nich zmuszeni. I pytam sam siebie, kto zasługuje w tym konkretnym przypadku na tęgiego klapsa.
Z Krakowa dla www.Poland.US
Jerzy Bukowski
KATALOG FIRM W INTERNECIE