KONTAKT   I   REKLAMA   I   O NAS   I   NEWSLETTER   I   PRENUMERATA
Czwartek, 21 listopada, 2024   I   06:40:14 PM EST   I   Janusza, Marii, Reginy
  1. Home
  2. >
  3. WIADOMOŚCI
  4. >
  5. Polska

Wyborcze listy niezgody

10 września, 2007

Obserwując od kilkunastu lat wybory do polskiego Sejmu, przyzwyczaiłem się już do tego, że największymi wrogami startujących w nich przedstawicieli każdej z partii nie są polityczni rywale z innych formacji, lecz z własnej.

Prawdziwa, bezpardonowa i wyniszczająca walka rozgrywa się o tzw. "biorące" miejsca na listach kandydatów. Dla cieszących się sporym poparciem rodaków partii jest tych miejsc kilka, ale dla tych, które znajdują się - według sondaży - na granicy wyborczego progu, liczy się w zasadzie tylko pierwsze, popularnie zwane "jedynką".

Nie ma chyba takiego świństwa, jakiego nie dopuściliby się członkowie ugrupowania, marzącego o wejściu do Sejmu wobec swoich partyjnych koleżanek i kolegów. Ponieważ wszystkie te podjazdowe wojny toczone są w zaciszu gabinetów, opinia publiczna rzadko dowiaduje się o haniebnych często metodach, stosowanych przez ich uczestników. Dobrze znający lokalną scenę polityczną i mający dobre źródła informacji dziennikarze potrafią jednak dowiedzieć się chociaż części tego, co ma być skrzętnie skrywaną tajemnicą.    Jeżeli w jakimś mieście powszechnie znany jest konflikt pomiędzy dwoma lub nawet trzema frakcjami w danej partii (nie ma lepszego przykładu, jak zadawniona, ale wciąż dająca o sobie publicznie znać nienawiść Zbigniewa Ziobry i Zbigniewa Wassermanna oraz ich zwolenników w Krakowie), wiadomo czego mają szukać media i z kim rozmawiać. Jeśli wzajemne animozje są jednak nierozpoznane lub w ogóle ich nie ma (choć trudno w to uwierzyć, znając zapalczywość Polaków), wyborcy mogą żywić błędne przekonanie, że jedynymi wrogami jednego ugrupowania są pozostałe.

Walka idzie zawsze na ostro, bo w grę wchodzą przecież sława, pozycja i wpływy w partii, a także możliwość decydowania - w przypadku objęcia władzy - o intratnych stanowiskach. Podobnie dzieje się także w kampaniach samorządowych, szczególnie w dużych miastach, gdzie do rozdania są niemałe i bardzo atrakcyjne polityczne konfitury. O wiele bardziej widowiskowe jest jednak to, co odbywa się w siedzibach poważnych ugrupowań tuż przed rozpoczęciem batalii o parlament, czyli układania list.

Bywa i tak, że niektórzy kandydaci do Sejmu w głębi ducha nie życzą sobie zdobycia większej ilości mandatów przez macierzystą partię, jeśli miałyby one przypaść lepiej ulokowanym na liście lub mającym głośniejsze nazwiska osobom z wrogiej im frakcji. Wolą, aby zamiast np. pięciu, wprowadzić na ulicę Wiejską tylko czterech parlamentarzystów ze swojego okręgu, jeśli piąty należy do grona zażartych nieprzyjaciół.

Wielu wyborców nie zdaje sobie sprawy z tego zjawiska i jego skali. Naiwnie sądzą, że ruszająca do boju partia jest czymś na kształt przykładnej, czyli zgodnej, kochającej się i dbającej o własny interes rodziny. Jedyny argument, który może ich skutecznie przekonać, jak jest naprawdę, to propozycja przyjrzenia się typowej polskiej rodzinie: skłóconej, zantagonizowanej, uwikłanej w permanentne konflikty. Dopiero wtedy całkiem zrozumiałe staną się meandry wewnątrzpartyjnego życia w IV Rzeczypospolitej.

Jerzy Bukowski