Od kilku lat rosyjskie samoloty naruszają powietrzną granicę z Polską, a także z innymi państwami NATO, wlatując bez zezwolenia na teren Sojuszu, które to incydenty są odnotowane w polskim Centrum Operacji Powietrznych, ale brak jest zdecydowanych reakcji ze strony naszych władz - ustaliła „Gazeta Polska”.
Jej redakcja zapytała Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych, któremu podlega COP, ile razy, w jaki sposób i na jakim obszarze od początku 2013 roku została naruszona nasza granica oraz czy zidentyfikowano samoloty i państwa, do których one należały.
Odpowiedź zastępcy rzecznika prasowego Dowództwa Operacyjnego Rodzajów Sił Zbrojnych majora Marka Pietrzaka była bardzo krótka:
„Te informacje są danymi zastrzeżonymi i niestety nie możemy ich udostępnić.”
Rosjanie naruszają także granice państw, nie będących członkami NATO, m.in. Szwecji oraz Finlandii.
„Łotewskie ministerstwo obrony podało, że polskie MIG-i musiały interweniować, gdy nad Bałtykiem pojawiły się dwa rosyjskie myśliwce. Rosyjskie Su-27 nie zgłosiły planu lotu i nie odpowiadały na pytania zadawane przez łączność radiową. Wcześniej, lecąc nad Bałtykiem, rosyjskie samoloty wkroczyły w strefę ekonomiczną Łotwy - na miejsce wysłano brytyjskie typhoony i duńskie F-16. We wrześniu 2013 r. z kierunku białoruskiego w polską przestrzeń powietrzną wleciał samolot pasażerski, który miał zgodę na przelot nad naszym terytorium. Maszyna była widoczna na radarach jednostki wojskowej w Pyrach, podlegającej pod Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych. Kontrolerzy sprawdzający lot tego samolotu zauważyli, że w jego tle jest nałożony jeszcze jeden obiekt, który nie wysyłał sygnału identyfikacji (ID), co oznacza, że ma wyłączony transponder (urządzenie zamontowane na pokładzie samolotu służące do określenia lokalizacji oraz jednoznaczniej identyfikacji statku powietrznego)” - czytamy w „GP”.
Jak ustaliła redakcja, jednostka w Pyrach nie zgłosiła tego incydentu do Dowództwa Sił Powietrznych.
„Informacje na temat podniebnego intruza przekazała jednostka w Krakowie, gdy statek powietrzny znalazł się na wysokości Mińska Mazowieckiego. Niedługo potem w samolocie został uruchomiony transponder – okazało się, że jest to obiekt wojskowy. Gdy kontroler z jednostki w Krakowie podjął próbę wywołania samolotu w celu jego pełnej identyfikacji, pilot nagle zawrócił maszynę, odlatując w kierunku wschodnim, i zniknął za białoruską granicą” - napisała gazeta.
Jeden z żołnierzy pracujący w polskich siłach powietrznych powiedział anonimowo na łamach „GP”:
„- O tym incydencie było głośno w DSP, ale nikt nie podjął zdecydowanych kroków. Chodziło o jak najszybsze wyciszenie skandalu - szykowały się wojskowe awanse i nominacje, w związku z czym naszym przełożonym nie było na rękę nagłaśnianie tej historii. Mogło się bowiem okazać, że ktoś dopuścił do takiej sytuacji np. z braku kompetencji lub zwykłej nonszalancji. Wśród naszej kadry starszego pokolenia pokutują jeszcze obyczaje z czasów Układu Warszawskiego, kiedy to byliśmy całkowicie podporządkowani Związkowi Sowieckiemu. Bardzo dużą rolę odgrywa tu gen. Lech Majewski, dowódca generalny Rodzajów Sił Zbrojnych, który służył w Układzie Warszawskim.”
Gazeta przypomniała, że gen. Majewski był w latach 1983-1986 słuchaczem Wojskowej Akademii Lotniczej w Związku Sowieckim, a największą karierę zrobił po katastrofie smoleńskiej, kiedy został Dowódcą Sił Powietrznych, a od 17 grudnia 2013 roku Dowódcą Generalnym Rodzajów Sił Zbrojnych.
Naruszanie cudzej przestrzeni powietrznej jest poważnym przestępstwem w stosunkach międzypaństwowych. Brak zdecydowanej reakcji stanowi oznakę słabości tego, kto ignoruje takie incydenty.
Jerzy Bukowski
Dziennik Polonijny
Polish Pages Daily News
KATALOG FIRM W INTERNECIE