W sierpniu 1987 roku, podobnie jak w latach poprzednich, odbyłem moją doroczną pielgrzymkę do Szwecji, gdzie pracowałem w Instytucie Fizyki w latach 1960…68, i które to miejsce uświęciłem wieloma erotycznymi wzniesieniami, ale głównie, prawdę mówiąc, upadkami. Jednym z miejsc kultu, które staram się nie pominąć w czasie mych zagranicznych pielgrzymek, jest szacowna instytucja zwana \"Baldachinem\" zlokalizowana w Uppsali i prowadząca swą działalność pod szyldem Lokalu Gastronomicznego Kat.II z Wyszynkiem i Dancingiem.
Niestety naprawić sytuację towarzyską wywołaną mym pechowym zagubieniem się w labiryncie szwedzkiej architektury, nie było łatwo.
Jako inżynier, będąc także człowiekiem z natury rzeczowym, zapytałem Lenę w rozmowie telefonicznej, czy zdaje sobie sprawę, że mam w stosunku do niej honorowe zamiary, z którymi wiążą się pewne wzajemne zobowiązania natury romantycznej, konieczne dla ustalenia i zatwierdzenia mych predyspozycji erotycznych. Podejrzliwa Lena, zgadzając się na warunki, zażyczyła sobie jednak, abym poddał się badaniom na wirusa AIDS, czyli jak się mówi w Polsce, Adidasa, i przedstawił jej odpowiednie zaświadczenie dotyczące mego nieskazitelnego zdrowia. W tamtych latach Szwedzi uważali, że w Ameryce AIDS jest tak powszechny jak grypa. W roku 1988 badania takie były skomplikowane i wymagały pobrania około 1/10 litra krwi. Lekarz, z pobliskiej przychodni, do którego się udałem z prośbą o badanie mej krwi, także się zapytał, czy nie mam alternatywnych skłonności seksualnych. Kiedy mu wyjawiłem rzeczywisty powód mych badań i warunki jakie postawiła Lena, zdziwił się menu idealizmowi i skwitował proroczym wręcz stwierdzeniem; „Mam nadzieję, że Pańska szwedzka miłość będzie warta Pańskiego poświęcenia”.
Lena miała przyjechać w drugiej połowie lutego 1988 r. aby sprawdzić moją orientację na terenie Columbus. Byłem pełen emocji czy podołam tej krytycznej próbie. W lutym 1988 wysłałem Lenie bilet lotniczy i wkrótce Lena zjawiła się w Columbus. Niestety, wymarzona idylla skończyła się dla mnie koszmarem, który zaczął się jak następuje. Pierwszej nocy, Lena wzięła prysznic i zeszła do pokoju, gdzie ja właśnie oglądałem telewizję. Zauważyłem, że jest bardzo nerwowa i ręce się jej trzęsą. Wyjaśniła, że z natury nie ma zaufania do mężczyzn, gdyż jej były maź, a była rozwódką, czasami też tak siedział jak ja i patrzył w telewizor, a potem nagle brał łopatę od zgarniania śniegu i walił nią po meblach. Tłumaczył, że go denerwuje, że śnieg pada, a w Szwecji śnieg pada często. Zapomniałem ją zapytać, czy szanowny małżonek walił łopatą tylko po meblach, czy tez okazyjnie i po niej.
Próba zbliżenia w łóżku także skończyła się fiaskiem. Lena dostała wręcz konwulsji, bynajmniej nie z ekstazy tylko z paniki.. Można powiedzieć, że zaistniały wszystkie warunki do rozwodu z powodu nieskonsumowanego stosunku i zerwanego kontraktu. Na dodatek moje wysiłki udokumentowania mego wirusowego zdrowia nie zostały dostatecznie docenione, bo Lena nie zainteresowała się mym zaświadczeniem. Jedyny element, jaki trzymał nas razem to jej bilet z datą powrotu zafiksowaną za dwa tygodnie, od momentu przyjazdu, bez możliwości zmiany. Poprosiłem wiec Lenę o przemieszczenie do innej sypialni, czyli spowodowałem naszą separację od łoża, ale nie od stołu. Separację od stołu na razie wykluczyłem, gdyż głodzenie Leny zachowałem na wypadek, gdyby Lena uparła się przedłużyć swój pobyt poza umowne dwa tygodnie. Przysłowie mówi, że „Tonący bitwy się chwyta”, wiec z braku uniesień erotycznych, sięgnąłem po intelekt. Zawierzyłem, że może długie filozoficzne dyskursy będą antidotum na rozpierającą mnie cnotliwość? Niestety, Lena niewiele miała do powiedzenia, słabo mówiła po angielsku a ja niewiele po szwedzku. Z desperacji postanowiłem popłynąć z nią na Bahama, statkiem z Miami, odwrócić swoja uwagę i zachłysnąć się morskim powietrzem. W pierwszym dniu na plaży, usnąłem i obudziłem się kompletnie porażony tropikalnym słońcem. Resztę wakacji miałem z głowy; dreszcze, światłowstręt i bąble od oparzenia dopełniły wrażenia. Kiedy, pełen ciągle rozpierającej mnie cnoty, wróciłem z Leną do Columbus, z ulgą powitałem dzień wyjazdu mojej niedoszłej kochanki. Odwiozłem ją na lotnisko trzy godziny przed odlotem i pożegnałem, jak stroskany ojciec, muśnięciem wargami w policzek. Praszczaj, Lena!- pomyślałem w języku Dostojewskiego, który najlepiej oddaje cierpienia i zawirowania słowiańskiej duszy. Wracaj Leno w skutą lodem Skandynawię! Czuję, że już nigdy się nie zobaczymy! Przy pożegnaniu miałem odczucie szczęścia, wręcz ekstazy, jakiego nie przeżywałem w ciągu całego stulecia, czyli już dzisiaj ubiegłego XX wieku.
Kiedy wreszcie znalazłem się w domu, poczułem, że mimo wszystko, z akademickiego punktu widzenia, gra warta była świeczki, …no może ogarka? Zrozumiałem mianowicie wielką mądrość polskiego przysłowia, że „Nie należy kupować Szwedki w worku”.
Co do wydatków związanych z tą nordycką przygodą, to koszty biletu lotniczego i wycieczkę na Bahama, spisałem na straty a zaświadczenie o mym wirusowym zdrowiu, oprawiłem w ramkę i powiesiłem w sypialni, dla lektury przez przyszłe wielbicielki mego intelektu, talentów kulinarnych (bigos i grochówka) oraz zawartości portfela.
Dla Poland.US
Jan Czekajewski
Jan Czekajewski, w latach 1960-1968 pracował w Instytucie Fizyki, Uniwersytetu w Uppsali, gdzie się doktoryzował i skąd wyemigrował do USA. Jest autorem szeregu publikacji i wynalazków z dziedziny elektronicznych przyrządów naukowych. Jan Czekajewski także publikuje artykuły o tematyce społecznej w prasie polskiej i polonijnej. Jan Czekajewski jest członkiem Polskiego Instytutu Naukowego w N.Y. Jego adres internetowy: janczek@aol.com http://www.czekajewski.blogspot.com
KATALOG FIRM W INTERNECIE