Przed nami kolejna rocznica jednego z największych na przestrzeni dziejów Rzeczypospolitej triumfów polskiego oręża, odniesionego 87 lat temu na pod Warszawą nad bolszewikami przez armię pod przywództwem Józefa Piłsudskiego.
Od kilku lat 15 Sierpnia jest ponownie zapisanym w kalendarzu na czerwono Świętem Żołnierza. Ale w zamierzchłych czasach Polski Ludowej był to zwykły dzień pracy, o którego patriotycznym znaczeniu pamiętali jedynie nieliczni. Wszelka próba organizowania w nim jakichkolwiek uroczystości z góry skazana była na przeciwdziałanie Służby Bezpieczeństwa, zwłaszcza jeśli wciągało się do takich zakazanych ceremonii młodzież.
W sierpniu 1978 roku prowadziłem obóz szczepu „Żurawie” na Mazurach. Kiedy wchodzące w jego skład podobozy wyruszyły na kilkudniowe wędrówki, tradycyjnym zwyczajem wybraliśmy się w gronie kadry kierowniczej na uroczystą kolację do Giżycka. Był już wieczór i w głównej restauracji kurortu o mało oryginalnej nazwie „Mazurska” odbywał się dancing. Nie przeszkadzało nam to i zajęliśmy (było nas około 10 osób) stolik w centrum. Na podeście grał zespół muzyczny, wokół nas dzielni żeglarze i kajakarze obficie raczyli się alkoholem. Atmosfera gęstniała, jak to na dancingu, ale my trzymaliśmy fason.
Na parkiecie pojawiało się coraz więcej par, mężczyźni przy stolikach wokół nas nabierali odwagi z każdym kieliszkiem i zaczęli coraz bardziej łakomym wzrokiem patrzyć na moje urodziwe druhny, z których żadna nie miała więcej niż 18 lat. Byłem o nie całkiem spokojny, znając ich charakter i wiedząc, że dziewczyny potrafią godnie odpowiedzieć na każdą zaczepkę.
Kiedy do naszego stolika zaczęło podchodzić coraz więcej rozochoconych działaniem produktów monopolowych na organizm ludzki kandydatów na Don Juanów, postanowiłem jednak przejąć inicjatywę. Przypomniałem sobie, że jest przecież 15 sierpnia i postanowiłem wykorzystać tę datę, nie zdając sobie początkowo sprawy z możliwych konsekwencji spontanicznie podjętej decyzji. Wyczekałem momentu, kiedy muzykanci przestaną grać, wskoczyłem na krzesło i gromkim głosem zawołałem:
- Proszę szanownych państwa o chwilę uwagi. Czy wiecie, jaki dzisiaj mamy dzień?
Szumiąca alkoholowym gwarem sala natychmiast zainteresowała się nietypowym wystąpieniem jednego z gości. Błyskawicznie zapadła życzliwa cisza. Postanowiłem iść na całość:
- Równo 58 lat temu marszałek Józef Piłsudski odniósł wiekopomne zwycięstwo nad bolszewikami pod Warszawą, zatrzymując pochód wschodniego barbarzyństwa na Europę. Dzięki temu odegraliśmy - nie pierwszy raz w naszej historii - rolę przedmurza chrześcijaństwa i zachodniej cywilizacji. Na cześć Komendanta i bohaterskich żołnierzy polskich z 1920 roku hip hip...
Urwałem i spojrzałem z napięciem na przepełnioną salę. Nie musiałem długo czekać, po sekundzie restauracją wstrząsnął okrzyk:
- Hurra, hurra, hurra.
Jako specjalista od organizowania masowych imprez wiedziałem już, że sala jest moja. Zwróciłem się w kierunku muzyków:
- Panowie, „Pierwszą Brygadę”!
Ryzyko było podwójne. Po pierwsze nie miałem pojęcia, czy rozrywkowy zespół instrumentalno-wokalny, specjalizujący się w przebojach najmodniejszej wówczas grupy ABBA i utworach w rodzaju „Jesteśmy na wczasach”, potrafi zagrać tę melodię. Po drugie zdawałem sobie sprawę, że nawet jeśli znają, to mogą się obawiać jej wykonania przed tak liczną publicznością, bo było raczej pewne, że jeszcze tego wieczoru miejscowa bezpieka dostanie raport z antypaństwowego incydentu w „Mazurskiej”.
A jednak znali i zaryzykowali. Moi instruktorzy przyjęli pozycję zasadniczą i podjęli śpiew:
- „Legiony to żebracza nuta...
Nie skończyliśmy jeszcze pierwszej zwrotki, a już wszyscy uczestnicy dancingu stali. Część z nich śpiewała z nami, reszta, mimo że nie bardzo wiedziała, o co chodzi, również prężyła piersi, mając świadomość, że dzieje się coś ważnego i nietypowego.
Dyrygując ze stolika, na który sam nie wiem kiedy i dlaczego wskoczyłem, zacząłem się zastanawiać, jaki będzie finał. Widząc entuzjazm, który z każdą nutą ogarniał salę, nabierałem jednak pewności, że nie dojdzie raczej do szybkiej interwencji smutnych panów, bo mogłoby się to skończyć zbyt wielkim skandalem. Ale co będzie dalej?
- „Na stos rzuciliśmy swój życia los, na stos, na stos...” - wybrzmiały ostatnie słowa refrenu, który przyswoili już sobie wszyscy goście „Mazurskiej”. I wtedy gruchnęła salwa oklasków. Wszyscy bili brawo, odwracając się w moją stronę. Nie powiem, że nie ogarnęła mnie duma, poczułem się niekwestionowanym bohaterem chwili. No a potem się dopiero zaczęło. Zamiast dancingowych przebojów, orkiestra grała - na zamówienie gości - żołnierskie i partyzanckie piosenki, do naszego stolika ustawiła się zaś kolejka osób, które koniecznie chciały się zaprzyjaźnić, a wiadomo, co to w Polsce oznacza. Przyznaję, że dla dobra sprawy kilka razy złamałem 10. punkt Prawa Harcerskiego, aczkolwiek nikt nie miał świadomości, że jesteśmy skautami.
Ponieważ czekała nas jeszcze droga powrotna do obozu, około 22:00 chciałem dać hasło do odwrotu. Nie było jednak o tym mowy. Po patriotycznych uniesieniach powrócił dancingowy nastrój, w głowach gości „Mazurskiej” szumiało coraz bardziej, moich młodszych kolegów zaczęły prosić do tańca takie dziewczyny, że daj Boże zdrowie, a zachowanie panów wobec druhen spełniało wszelkie kryteria bon-tonu, połączonego z szarmancką elegancją. Kiedy wyrwaliśmy się wreszcie około północy z lokalu, zespół zagrał nam na pożegnanie „Ułani, ułani, malowane dzieci”, a orszak odprowadzający nas do samochodu marki żuk nader głośno zapewniał, że „gdyby co”, to z pomocą przyjdą nam całe Mazury.
Następnego dnia przyjechał do mnie miejscowy leśniczy - nasz wielki przyjaciel.
- Aleś pan wczoraj narozrabiał. Całe Giżycko mówi o tym, co się działo na dancingu w „Mazurskiej”. Tu pana nie ruszą, ale raport pewnie już poszedł do Krakowa. Nie chciałbym być w Pańskiej skórze, jak Pan wróci do domu - mówił z troską, ale i z wyraźnym uznaniem w głosie.
O dziwo, nie było jednak żadnych konsekwencji. Dopiero w 1982 roku, podczas pierwszego w moim życiu przesłuchania przez Służbę Bezpieczeństwa, prowadzący je oficer dał mi do zrozumienia, że dobrze wie, co wyprawiałem 15 sierpnia 1978 roku w Giżycku. Ja udałem natomiast, że nie mam pojęcia, o co chodzi, bo coś ostatnio kiepsko u mnie z pamięcią.
Taki to był patriotyczny dancing na Mazurach w rocznicę warszawskiego zwycięstwa Wojska Polskiego nad bolszewikami.
Z Krakowa dla Poland.US
Jerzy Bukowski
* * *
"Zwrot długu" za Kościuszkę i Pułaskiego - amerykańscy lotnicy w polskich szeregach walczyli z bolszewikami w 1920 roku
Tutaj chcielibyśmy dodać bardzo interesujący i mało znany szczegół z historii z okresu "Cudu nad Wisłą".
Z początkiem 1919 r., Captain Merian C. Cooper, amerykański lotnik w American Expeditionary Force został skierowany do Lwowa dla rozdzielania racji żywnościowych dla Polaków w ramach American Relief Administration. (Jego pra-pradziadek, Col. John Cooper, wyniósł w 1779 r. z pola bitwy pod Savannah śmiertelnie rannego Kazimierza Pułaskiego.) We Lwowie, Cpt. Cooper przekonał się, że Polska potrzebowała przede wszystkim pomocy wojskowej.
Po powrocie do Paryża poprosił o zezwolenie na służbę w armii polskiej walczącej z bolszewikami. W Paryżu, Cooper spotkał Mjr. Cedric E. Fauntleroy\'a, który miał właśnie jechać do Warszawy jako doradca wojskowy. Za zgodą dowódctwa amerykańskiego oraz gen. Rozwadowskiego (szefa polskiej misji wojskowej w Paryżu), Cooper i Fauntleroy stworzyli ochotniczą jednostkę lotniczą - Polish Expeditionary Force - składającą się z ośmiu lotników amerykańskich.
Po pożegnaniu w Paryżu przez polskiego premiera Ignacego Paderewskiego, wyjechali oni do Polski jako Eskadra Kościuszki. W Warszawie, zostali przyjęci przez Naczelnika Państwa, Józefa Piłsudskiego, który po początkowym nieporozumieniu (gdyż wziął ich za płatnych najemników), skierował ich do Lwowa, gdzie, w dziesięciu już, przybyli 17 października 1919 r. Tam zostali włączeni do 7 Dywizjonu, dowodzonego przez por. Ludomira Rayskiego (późniejszego generała i dowódcy lotnictwa polskiego).
18 października Mjr. Fauntleroy przejął dowództwo tego dywizjonu nazywając go Eskadrą Kościuszkowską. Pierwszą ofiarą śmiertelną był Lt. Edmund P. Graves, który zginął w czasie... pokazów lotniczych we Lwowie 22 listopada 1919 r. W tym czasie Lt. Elliott Chess zaprojektował oficjalne godło Eskadry: czerwono biało niebieską tarczę, z 13 gwiazdami i pasami symbolizującymi początkowe 13 kolonii amerykańskich tworzących Stany Zjednoczone, na której były insygnia Tadeusza Kościuszki: czapka-maciejówka z pawim piórem i skrzyżowane kosy na sztorc. (Symbol ten przetrwał w Lotnictwie Polskim i był później, podczas drugiej wojny światowej, godłem słynnego Dywizjonu 303 w Polskich Siłach Powietrznych w ramach RAF w Wielkiej Brytanii.)
Eskadra Kościuszkowska walczyła niezwykle ofiarnie. Amerykańscy lotnicy traktowali swoją służbę jako "zwrot długu" za Kościuszkę i Pułaskiego. Trzech z nich poniosło śmierć, a ich pomnik stał na Cmentarzu Obrońców Lwowa, dopóki nie został zniszczony przez Sowietów. Kilku amerykańskich lotników Eskadry Kościuszkowskiej zostało odznaczonych Orderem Wojennym Virtuti Militari, w tym Mjr. Cedric E. Fauntleroy.
* * *
Bitwa warszawska 1920
Bitwa warszawska - bitwa, stoczona w dniach 12-25 sierpnia 1920 w czasie wojny polsko-rosyjskiej 1919-1921. Uznana za 18. przełomową bitwę w historii świata. Autorem i realizatorem planu bitwy był Józef Piłsudski (zdaniem niektórych historyków Tadeusz Rozwadowski). Decydująca bitwa tej wojny zdecydowała o zachowaniu niepodległości przez Polskę i nie rozprzestrzenieniu się rewolucji komunistycznej na Europę Zachodnią. Kluczową rolę odegrał manewr oskrzydlający wojska Rosji radzieckiej przeprowadzony przez Józefa Piłsudskiego, wyprowadzony znad Wieprza 16 sierpnia, przy jednoczesnym związaniu głównych sił bolszewickich na przedpolach Warszawy.
Przebieg bitwy
Marszałek Piłsudski zgromadził w rejonie rzeki Wieprz sześć dywizji piechoty (1 DPLeg., 2 DPLeg., 3 DPLeg., 14 DP, 16 DP, 21 DP) oraz IV Brygadę Kawalerii. Reszta sił polskich miała w tym czasie bronić podejść do Warszawy oraz linii dolnej Wisły. Południowy odcinek frontu był słabo obsadzony i głównym zadaniem jednostek polskich była zaciekła obrona Lwowa.
Jednym z ważniejszych epizodów bitwy warszawskiej było zdobycie przez kaliski 203. Pułk Ułanów sztabu 4. armii sowieckiej w Ciechanowie 15 sierpnia, a wraz z nim - kancelarii armii, magazynów i jednej z dwóch radiostacji, służących Rosjanom do łączności z dowództwem w Mińsku. Polacy wiedzieli, że w tym czasie druga z radiostacji była wyłączona, ponieważ przemieszczała się w inne miejsce. W tym czasie dowódca frontu Michaił Tuchaczewski wydał 4. armii rozkaz zawrócenia na południowy wschód i uderzenia na armię gen. Sikorskiego, który walczył pod Nasielskiem. Szybkie i skuteczne rozszyfrowanie tego rozkazu przez Polaków umożliwiło przeanalizowanie sytuacji i doprowadziło do podjęcia błyskawicznej decyzji przestrojenia nadajnika warszawskiego na częstotliwość sowieckiej radiostacji i rozpoczęcie skutecznego zagłuszania znacznie odleglejszych nadajników z Mińska, dzięki czemu druga z sowieckich radiostacji, którą 4. armia dysponowała, po jej uruchomieniu w nowym miejscu, wciąż nie była w stanie odebrać rozkazów Tuchaczewskiego. Warszawa bowiem na tej samej częstotliwości nadawała przez dwie doby bez przerwy teksty Pisma Świętego - jedyne dostatecznie obszerne teksty, które ad hoc udało się dowództwu Cytadeli, gdzie mieścił się polski nadajnik, dać radiotelegrafistom do nieustannego nadawania. Trzeba zaznaczyć, że rozważano również możliwość nadawania błądzącym na Pomorzu oddziałom sowieckim rozkazów fałszywych, ale od pomysłu tego odstąpiono nie chcąc zdemaskować się ze złamaniem sowieckich szyfrów.
Doborowa 4. armia straciwszy swój sztab oraz łączność z dowództwem frontu straciła koordynację działań. Nie otrzymawszy z Mińska rozkazów (ściślej: nie będąc w stanie ich dosłyszeć) zmieniających kierunek jej operowania armia ta ze swoimi sześcioma dywizjami posuwała się nadal wzdłuż linii wyznaczonej ostatnio otrzymanymi rozkazami, co zapędziło ją w okolice Torunia (później niektórzy historycy wojskowi ironizowali, że armia ta w tym czasie walczyła nie z Polską, tylko z Traktatem Wersalskim). W ten sposób została wyeliminowana z bitwy o Warszawę.
16 sierpnia 1920 rozpoczęło się uderzenie polskiej 4. Armii (\'Grupy Uderzeniowej\') znad Wieprza na tyły sowieckich armii atakujących Warszawę. Po przełamaniu słabej obrony Grupy Mozyrskiej, jednostki polskie praktycznie bez oporu wyszły na linię Bugu.
W tym samym czasie reszta wojsk polskich przeszła do kontrofensywy na całej długości frontu. 5. Armia znad Wkry uderzyła na XV i III Armie bolszewickie. Wskutek wspomnianego wyżej braku łączności z dowództwem i zmęczenia żołnierzy, większa część wojsk sowieckich przeszła do nieskoordynowanego odwrotu. Część sił sowieckich, 3. korpus kawalerii Gaj-Chana (dwie dywizje) oraz część 4. i 15. armii (6 dywizji) nie mogąc się przebić na wschód 24 sierpnia 1920 roku przekroczyła granicę niemiecką i została internowana na terytorium Prus Wschodnich.
W wyniku bitwy warszawskiej straty strony polskiej wyniosły: ok. 4500 zabitych, 22 tys. rannych i 10 tys. zaginionych. Szkody wyrządzone sowietom nie są znane. Przyjmuje się, że ok. 25 tys. bolszewików poległo lub było ciężko rannych, 60 tys. trafiło do polskiej niewoli, zaś 45 tys. zostało internowanych przez Niemców.
Według odnalezionych w ostatnich latach i ujawnionych w sierpniu 2005 dokumentów Centralnego Archiwum Wojskowego już we wrześniu 1919 szyfry Armii Czerwonej zostały złamane przez porucznika Jana Kowalewskiego. Manewr polskiej kontrofensywy udał się zatem między innymi dzięki znajomości planów i rozkazów strony rosyjskiej i umiejętności wykorzystania tej wiedzy przez polskie dowództwo.
(Wikipedia)KATALOG FIRM W INTERNECIE