- Home >
- WIADOMOŚCI >
- Polska
Co zarzucają płk. Kuklińskiemu, \"pierwszemu polskiemu oficerowi w NATO\", jego wrogowie?
06 lutego, 2014
W związku ze zbliżającą się okrągłą, 10. rocznicą śmierci pułkownika Ryszarda Kuklińskiego (11 lutego br.) oraz moją szeroko rozpowszechnioną w mediach prośbą do prezesa Telewizji Polskiej Juliusza Brauna o emisję w okolicach tej daty w programie I TVP filmu dokumentalnego z 1998 roku pt. „Wizyta”, powraca dyskusja na temat postawy, roli i motywów działania „pierwszego polskiego oficera w NATO”.
Bardzo mnie to cieszy, ponieważ mało jest postaci w najnowszej historii Polski, które budzą tak wielkie emocje, owocujące skrajnie radykalnymi opiniami, dotyczącymi jednak nie tylko samego pułkownika, ale także całościowej oceny Polski Ludowej.
Zacięty spór pomiędzy przeciwnikami a zwolennikami Kuklińskiego to de facto walka tych, którzy tęsknią za PRL, dostrzegając w niej głównie pozytywy z tymi, dla których była ona albo sowiecką kolonią, albo zwasalizowanym przez Moskwę państwem, nie prowadzącym własnej polityki zagranicznej ani militarnej. On sam też przychylał się do stwierdzenia, że nie sposób zrozumieć jego motywacji bez rozstrzygnięcia, czym była pozostająca przez pół wieku pod sowieckim panowaniem Polska.
W niniejszym artykule chcę przytoczyć najczęstsze argumenty przeciw płk. Kuklińskiemu, jakie powtarzane są od lat przez ludzi, którzy potępiając go rozpaczliwie bronią swoich życiorysów skażonych hańbą służby obcemu mocarstwu. Ich wypowiedzi powtarzają niektóre media, identyfikuje się też z nimi część Polaków, niestety także młodych. Odnosząc się do nich wykorzystam zarówno publiczne jak i prywatne wypowiedzi pułkownika.
Jako pierwszy wysuwany jest argument o złamaniu przysięgi wojskowej, co ma spowodować u czułych na punkcie prawdomówności rodaków niechęć do człowieka sprzeniewierzającego się wypowiedzianym przez siebie słowom. Pomijając fakt, że składał ją jeszcze wedle starej roty, bez zapisu o sojuszniczej wierności Armii Czerwonej, przywiązywanie wagi do paru słów w sytuacji, w której na szali leżała wojenna hekatomba, wydaje się zgoła niepoważne. Rozumując w ten sposób należałoby potępić wszystkich przywódców powstań narodowowyzwoleńczych, w zdecydowanej większości służących w armiach zaborców, którym też wcześniej przysięgali, by ich następnie zdradzić. Jeśli więc można mówić w takich przypadkach o zdradzie, to tylko względem zaborców lub okupantów, a nigdy wobec własnego narodu.
Kukliński wiele razy podkreślał, że znalazłszy się w określonych okolicznościach postanowił - zgodnie z wymogami sumienia i honoru polskiego oficera - samotnie walczyć o niepodległość Rzeczypospolitej, dobierając sobie sojuszników, będących wówczas największymi wrogami PRL, ale nie Polski. Doskonale odróżniał bowiem niepodległą Rzeczpospolitą od zwasalizowanego państwa, którego cywilne i wojskowe władze realizowały rację stanu obcego mocarstwa.
Czy posiadając szczegółowe informacje o ofensywnych planach militarnych Układu Warszawskiego (faktycznie Armii Czerwonej) i wiedząc w jaki sposób może pomóc Amerykanom osłabić sowiecką machinę wojenną powinien z tego zrezygnować tylko z powodu złożonej przysięgi? Religia zna grzech zaniechania, a polityka pojęcie niewykorzystania dogodnej okazji. Kukliński nie miał wątpliwości, co jest ważniejsze w globalnej skali, nawet jeśli przeczuwał, że może zostać okrzyknięty zdrajcą przez część rodaków. Wierzył jednak do końca życia, że historia kiedyś to skoryguje, zwłaszcza po ujawnieniu wielu tajnych dokumentów z archiwów ludowego Wojska Polskiego i Układu Warszawskiego.
Nigdy nie przeceniał swojej roli, o której tak mówił w przemówieniu podczas uroczystości wręczenia mu Honorowego Obywatelstwa Stołecznego Królewskiego Miasta Krakowa 29 kwietnia 1998 roku:
„Uważam się za zwykłego żołnierza Rzeczypospolitej, który nie dokonał niczego, co wykraczałoby poza święty obowiązek służenia swojej Ojczyźnie w potrzebie. To, co być może wyróżnia mnie z ogromnej liczby ludzi zaangażowanych w przemiany historyczne Polski i Europy, to specyfika misji, jakiej się podjąłem i konsekwencji, jakie ta misja powoduje.” Niektórzy stawiają jeszcze inną tezę w podobnej materii: jeśli po pewnym czasie zorientował się on, że służy złej sprawie, czyli komunizmowi, będąc oficerem podległego obcemu mocarstwu wojska, mógł poprosić o zwolnienie, motywując to problemami sumienia. Oczywiście, że mógł, podobnie jak mógł popełnić samobójstwo albo rzucić się z grupą podobnie myślących sztabowców na dowództwo którejś z sowieckich jednostek stacjonujących na terytorium Polski. Gdyby tak zrobił, być może żylibyśmy dzisiaj w zupełnie innym świecie, a raczej nie żylibyśmy już od dawna. Sądzę, że nie muszę dłużej zatrzymywać się nad takim sposobem rozumowania.
Kolejny zarzut to niepowiadomienie przezeń rodaków o planowanym przez władze PRL stanie wojennym. Owszem, wiedział wszystko o przygotowaniach do zdławienia wielkiego ruchu społecznego, zapoczątkowanego przez „Solidarność” (sam w nich uczestniczył) i przekazał całą tę wiedzę Amerykanom. Od tego momentu to jednak oni decydowali, jak jej użyć. Zawsze denerwował się, kiedy padały przeciw niemu zarzuty, że nie ostrzegł Polaków przed tym, co gotuje im reżim komunistyczny. Niezmiennie odpowiadał (np. podczas spotkania z klubem parlamentarnym Akcji Wyborczej „Solidarności” w Sejmie), że mógł poinformować naród np. za pośrednictwem Radia Wolna Europa, ale zdawał sobie doskonale sprawę, że byłoby to jednoznaczne z wezwaniem do oporu społecznego, który zostałby stłumiony w o wiele bardziej krwawy sposób, niż na Węgrzech w 1956 roku.
Co więcej, będąc już w USA, prosił Amerykanów aby w żaden sposób nie upubliczniali wiedzy o przesądzonym już stanie wojennym (nieznana była jedynie data jego wprowadzenia), ale działali metodami dyplomatycznymi, bo inaczej dojdzie do strasznej tragedii: „Solidarność” wezwie do masowego oporu, Wojsko Polskie nie poradzi sobie z jego stłumieniem i będą musieli wkroczyć „sojusznicy”, chociaż w 1981 roku wcale nie mieli na to ochoty (odwrotnie niż rok wcześniej), a wtedy zginą tysiące rodaków. Oto miara jego odpowiedzialności.
Kukliński zawsze wzdragał się, kiedy usiłowano sprowadzić jego misję wyłącznie do polskich spraw. Los naszego kraju był przecież całkowicie zależny od tego, co wydarzy się na linii Układ Warszawski - NATO i dlatego istotą jego wywiadowczych działań było osłabianie siły tego pierwszego poprzez nie tylko przekazywanie za Atlantyk tysięcy stron tajnych dokumentów, ale także zaznajamianie Amerykanów ze sposobami myślenia oraz planowania sowieckich marszałków i generałów. Tak pisał o tym po latach:
„Armia Czerwona była najpotężniejszą, największą i najbardziej nieludzką machiną wojenną, jaką znała ludzkość. Wiedziałem, jakie cele mają sowieccy marszałkowie i generałowie. Niektórych z nich znałem osobiście. To byli prawdziwi profesjonaliści, jeśli chodzi o sztukę wojenną. Było wśród nich wielu, dla których perspektywa zbrojnego najazdu na Zachód była bardzo nęcąca.”
Następny argument: nie mógł przekazać na Zachód żadnych naprawdę ważnych dokumentów, ponieważ był usytuowany zbyt nisko w militarnej strukturze Wojska Polskiego, nie mówiąc o Układzie Warszawskim. Niedowiarków, zazdroszczących już wówczas Kuklińskiemu, że cieszył się ogromnym zaufaniem kierownictwa Armii Czerwonej, opracowując wraz z nim plany gier wojennych, mających przygotowywać strategiczny plan ofensywy na Zachód, od której miała się zacząć III wojna światowa, powinny przekonać słowa dwóch osób będących dla nich zapewne w tamtym okresie wielkimi autorytetami.
Szef sztabu wojsk UW generał armii Anatolij Gribkow powiedział o pułkowniku: „posiadał on pełną wiedzę o najważniejszych sprawach i planach strategicznych Układu Warszawskiego.” A zastępca szefa Zarządu Wywiadu KGB generał Witalij Pawłow dodał: „Kukliński posiadał bezcenne informacje o systemie obronnym całego Układu Warszawskiego i wiedział praktycznie wszystko, co dotyczyło obronności Polski.”
Pełniąc funkcję sekretarza polskiej delegacji na posiedzenia Układu, poznał wszystkie szczegóły planowanej przez Sowietów wielkiej, nuklearnej ofensywy na Zachód. Osobiście rysował na sztabowych mapach grzyby przewidywanych przeciwuderzeń atomowych i wodorowych NATO na linii Wisły, które miały zmieść z powierzchni ziemi miliony Polaków i dziesiątki miast w pierwszych dniach wojny. Właśnie wtedy miał zostać unicestwiony pierwszy rzut wojsk UW, składający się w dużej części z ludowego Wojska Polskiego. Temu skutecznie przeciwdziałał informując o wszystkim Amerykanów, za co niektórzy stawiają mu zarzut, że to on narażał Polaków na śmierć, wskazując strategom NATO cele na naszym terytorium. Cóż za cyniczne odwrócenie toku myślenia w wykonaniu postkomunistycznych propagandystów!
W tym miejscu chcę przypomnieć panel historyczny pt. „Układ Warszawski - czego chciał, co mógł - widziane z Warszawy”, który odbył się z udziałem Kuklińskiego w jednym z ostatnich dni jego pobytu w Polsce wiosną 1998 roku. Wzięli w nim udział ministrowie spraw zagranicznych prof. Bronisław Geremek i obrony narodowej Janusz Onyszkiewicz, profesorowie Zbigniew Brzeziński, Jadwiga Staniszkis, Andrzej Paczkowski, płk Jerzy Poksiński oraz generał łącznikowy Wojska Polskiego do dowództwa Układu Warszawskiego Tadeusz Pióro.
I to właśnie ten ostatni powiedział, że płk Kukliński był dopuszczany do takich tajemnic, jakich nie znali nawet dowódcy wojsk państw członkowskich Układu, informowani jedynie o zadaniach do wykonania na swoich odcinkach. Rosjanie traktowali go bowiem nie jako oficera tej czy innej podległej im armii, ale jako super wybitnego fachowca od planowania przyszłej wojny. Gen. Pióro mówił wówczas, że w moskiewskiej siedzibie dowództwa UW były pomieszczenia, do których nikt z polskich oficerów (nawet on czy gen. Wojciech Jaruzelski) nie mieli prawa wstępu, ponieważ tam wykluwała się najtajniejsza myśl strategiczna Sowietów z udziałem m.in. Kuklińskiego.
Przytoczę tu słowa doradcy prezydenta USA Jimmy´ego Cartera oraz byłego szefa amerykańskiej Rady Bezpieczeństwa Narodowego prof. Zbigniewa Brzezińskiego:
„Informacje pułkownika były niezwykle szczegółowe i umożliwiły nam podjęcie kroków zapobiegawczych, co niwelowało przewagę sowiecką i odsuwało groźbę wywołania przez nich wojny. Gdyby jednak Moskwa rozpętała wojnę z państwami NATO, dowódca wojsk sowieckich atakujących Europę, marszałek Kulikow, zostałby unieszkodliwiony wraz z całym swoim sztabem, najpóźniej w 3 godziny od rozpoczęcia agresji. Takie działania obronne mogłyby podjąć Stany Zjednoczone, opierając się na informacjach, przekazanych wcześniej przez pułkownika Kuklińskiego. Pułkownik Kukliński - stwierdzam to z naciskiem - nie był zwyczajnym agentem wywiadu USA. Był odważnym sojusznikiem Ameryki i to w chwili, gdy całe dowództwo Wojska Polskiego było zaprzedane Sowietom. Był pierwszym polskim oficerem w NATO, a zarazem inicjatorem tajnej współpracy między Wojskiem Polskim a Armią Stanów Zjednoczonych. Ryzykując życie i nie tylko swoje, ale swojej rodziny, godnie zasłużył się Polsce.”
Ostatni argument, jakiego trudno nie oczekiwać od ludzi owładniętych nienawiścią do dawnego kolegi, który wystrychnął ich wszystkich na dudków: być może Kukliński był podwójnym agentem, którego Sowieci wykorzystali do wielkiej gry politycznej z Amerykanami, dodtarczając im za jego pośrednictwem tylko takie informacje, jakie sami chcieli przekazać.
Gdyby ten zarzut został poparty jakimkolwiek rzeczowym dowodem, można byłoby poważnie się nad nim pochylić. Jest on jednak oparty wyłącznie na takim oto sposobie rozumowania: to niemożliwe, żeby jeden człowiek przekazał aż tyle najważniejszych i ściśle tajnych materiałów, wodził przez 9 lat za nos polskich i rosyjskich przełożonych, został z powodzeniem wyewakuowany w momencie zagrożenia, a nikt w Warszawie ani w Moskwie nie poniósł za to żadnych konsekwencji.
Rąbka tej tajemnicy uchylił cytowany już gen. Gribkow, pisząc:
„Nie chcę komentować, dlaczego nikt w Polsce nie poniósł odpowiedzialności za ucieczkę Kuklińskiego do Ameryki. U nas, w Armii Sowieckiej po ujawnieniu sprawy pułkownika Olega Pieńkowskiego w czasie kryzysu kubańskiego, został zdymisjonowany minister obrony oraz grupa marszałków i generałów na kierowniczych stanowiskach. Być może w Polsce Ludowej wprowadzenie stanu wojennego zapobiegło takim degradacjom w wojsku.”
Rosjanie i Polacy robili natomiast wszystko, by wyśledzić Kuklińskiego w jego kolejnych amerykańskich miejscach pobytu, porwać go i przywieźć do Warszawy na pokazowy proces, co dobitnie przeczy tezie o podwójnej agenturalności. Dopiero w 1984 roku uznali, że jest to zadanie niewykonalne, osądzili go więc zaocznie, wydając wyrok śmierci.
Dla Amerykanów Kukliński jest niekwestionowanym bohaterem. Dawali temu wyraz w licznych wypowiedziach czołowi politycy i wojskowi, otrzymał również najwyższe odznaczenie, jakie może dostać w USA obcokrajowiec. Dyrektor CIA za czasów Ronalda Reagana William Casey wręcz stwierdził: „nikt na świecie w ciągu ostatnich czterdziestu lat nie zaszkodził komunizmowi tak, jak ten Polak”.
Jego następca w okresie prezydentury Billa Clintona i Georga W. Busha George Tenet dodał do tej oceny słowa: „Ten pełen poświęcenia odważny Polak pomógł zapobiec przekształceniu się zimnej wojny w gorącą. (...) Uczynił to, kierując się najszlachetniejszym z powodów - aby wesprzeć świętą sprawę wolności i pokoju w swoim ojczystym kraju oraz na całym świecie. To w dużej mierze dzięki odwadze i poświęceniu pułkownika Kuklińskiego odzyskała wolność jego ojczyzna Polska, a także inne, niegdyś zniewolone państwa Europy Środkowej, Wschodniej i byłego Związku Sowieckiego.”
Ich poprzednik z okresu prezydentury Georga Busha Robert Gates powiedział natomiast: „Kukliński był najcenniejszym naszym źródłem informacji w całym bloku sowieckim od Władywostoku do Berlina Wschodniego, co pozwoliło USA uprzedzić agresywne zamiary Kremla.”
Czyżby taki człowiek nie został wcześniej dokładnie sprawdzony i prześwietlony przez wszystkie możliwe służby naszych obecnych sojuszników?
Jest jeszcze ostatni, w sumie najmniej ważny, ale bardzo propagandowo nośny argument: Kukliński sprzedał się Amerykanom za pieniądze, a współpracę z nimi nawiązał dużo wcześniej niż sam o tym mówił, czyli podczas pobytu w Wietnamie.
Na ten drugi zarzut również nie ma żadnych materialnych dowodów, a co do finansów, to nawet skazujący go na śmierć komunistyczny sąd wojskowy nie był w stanie wykazać, żeby pułkownik działał z pobudek materialnych. Jego bezinteresowność i całkowite oddanie Sprawie są bezdyskusyjne, usiłują je dzisiaj podważać jedynie ludzie na wskroś przesiąknięci sowiecką mentalnością.
Spór o pułkownika Ryszarda Kuklińskiego będzie zapewne trwał jeszcze bardzo długo, bo jest - jak pisałem na wstępie - sporem o PRL. Mam nadzieję, że ważną rolę odegrają w nim zarówno telewizyjna „Wizyta”, jak i mający wejść do kin 7 lutego br. „Jack Strong” według opartego w dużej mierze na materiałach z archiwum CIA scenariusza Władysława Pasikowskiego i w jego reżyserii.
Powyższy tekst pierwotnie ukazał się w internetowym wydaniu „Rzeczypospolitej”.
Jerzy Bukowski
Dziennik Polonijny
Polish Pages Daily News
KATALOG FIRM W INTERNECIE