Kiedy w latach zimnej wojny i trochę później urządzano w krajach zachodniej Europy tak zwane marsze pokoju, tworzono łańcuchy przyjaźni i żywe obrazy, traktowaliśmy to jako przejaw sowieckiej brutalizacji życia politycznego. Jako manewr propagandowy, skierowanie światowej uwagi nie na własne zbrojenia państw bloku komunistycznego i przygotowania wojenne, ale na rzekome zagrożenie ze strony krajów kapitalistycznych.
A kiedy przyszła wolność, skończyły się marsze i prostacka propaganda. Tak nam się w każdym razie wydawało. Bo spokój był tylko przez chwilę. Ale, że życie nie zna próżni, pojawili się w pozostawione po tamtych demonstrantach wolne pola, antyglobaliści. Dziś zwani, nie wiedzieć czemu, alterglobalistami. Tak na dobrą sprawę nikt nie wie o co im dokładnie chodzi. Bo raz wyrzucają Busha z Polski, innym razem wydzierają się na ulicach i walczą z policją we wszystkich krajach Europy przeciwko obecności wojsk amerykańskich w Iraku, wcześniej bratali się z Hussejnem, teraz palą gwiaździste flagi przed ambasadami afgańskimi w świecie. Użalają się nad losem głodnych dzieci w Ugandzie, choć de facto absolutnie nic ich to nie obchodzi. Nieco wcześniej nasi anty... przykuwali się do drzew na Górze Świętej Anny, kiedy miano tam poprowadzić drogę, podobnie było gdy zalewano wodą wieś Maniowy, aby utworzyć tam jezioro czorsztyńskie. Nie inaczej było niedawno w Rospudzie. Chwilę wcześniej takim samym warchołem był dzisiejszy wicepremier Lepper, kiedy w imię rzekomej solidarności z polskimi rolnikami wysypywał ziarno na tory kolejowe. Za tymi wszystkimi czynami stoją nieodmiennie polityczne interesy bardzo konkretnych lewackich grup społecznych i te propagandowe slogany przybrane w wielkie hasła stają się zarzewiem buntu, groźną eskalacją siły i mocnym chwytem propagandowym. Ci lewaccy agitatorzy nazywają siebie "zielonymi", uważają się za ekologów, socjalistów, zwą się obrońcami demokracji. Ich zieleń ma jednak kolor czerwony.
Dzisiejsi antyglobaliści, lewacy o zabarwieniu komunistycznym, za nic mają demokratyczne obyczaje i porządek społeczny. Będą wywoływać zamieszki i walki z policją, będą zakłócać życie setek tysięcy ludzi w imię bzdurnych haseł, w imię sobie tylko znanych celów, występując najczęściej przeciwko interesom własnego kraju. Jak długo będziemy musieli ich jeszcze tolerować?
Niemiecka młodzież zrzeszona w Hitlerjugend czy sowieccy pionierzy, to były forpoczty późniejszych bandytów z gestapo i NKWD. W powojennej Polsce kuroniowskie czerwone harcerstwo walterowskie nie poszło tą drogą, bo nie zdążono tej drogi zbrutalizować. Dlatego groźne są te wszystki ruchy anty... bo działają na wyobraźnię młodych, zwykle zbałamuconych ludzi, bo inspirowane są z pozycji komunistycznych (ta czerwona ideologia szybko odradza się w dzisiejszej Europie), choć Europa jakby zupełnie nie zdawała sobie z tego sprawy. Czy ktoś się zastanawia, skąd ci młodzi ludzie mają pieniądze na przejazdy, na wolne dni, na jedzenie, na koczowanie w namiotach, na drzewach, w pokojach gościnnych i w ... hotelach. Ktoś zarządza tymi grupami, bo przecież muszą być przywódcy. Kto i skąd wydaje rozkazy i kieruje skomplikowaną logistyką tych demonstracji? Tam nic nie odbywa się żywiołowo. Tam wszystko jest zaprogramowane, zaplanowane i dobrze skonstruowane. Dobrze by było poznać inspiratorów i organizatorów tych burd.
Kiedyś demonstrantów wszelkiej maści nazywano dobrotliwie "pożytecznymi idiotami". Idiotami to oni są nadal, ale jednocześnie są groźnymi agitatorami i - oby nie - zalążkiem groźnych ruchów społecznych (a właściwie antyspołecznych), które gotowe są obalać demokratycznie wybrane rządy.
Magazyn "Centrum"
KATALOG FIRM W INTERNECIE