Nie tak dawno pisałem tutaj o niezwykle łatwym dostępie do alkoholu w Krakowie. Okazuje się, że kojarzony raczej ze statecznością i mieszczańską moralnością podwawelski gród dosyć nachalnie oferuje również inne atrakcje dla turystów, zwłaszcza samotnych mężczyzn z grubymi portfelami.
Na jego ulicach pojawiło się ostatnio mnóstwo żywych reklam klubów go-go, w których oferowane są nie tylko rozbierane tańce na rurze, ale także usługi seksualne na zapleczu. Po Rynku Głównym, Drodze Królewskiej i wielu ulicach starego miasta przechadzają się dziewczyny z różowymi parasolkami, zachęcające panów do miłego spędzenia czasu w położonych w samym centrum lokalach ze striptizem. Znajdują się one m.in. na ulicach Floriańskiej, Szewskiej, Jagiellońskiej, Mikołajskiej.
Podobnie jest też w innych miastach.
„Z problemem zmaga się nie tylko Kraków, ale także Poznań i Wrocław. <Klozet Poznania> - takim stwierdzeniem Adam Ziajski, szef teatru Strefa Ciszy określił Stary Rynek w Poznaniu. Tam krzykliwe reklamy klubów ze striptizem witają turystów. We Wrocławiu zaczęło się od klubu ze striptizem, który został otwarty na Rynku tuż przed Euro 2012. Dziś tego typu miejsc w obrębie wrocławskiego Rynku jest już kilka, a nagabywanie mieszkańców oraz turystów jest na porządku dziennym. Jeden z klubów go-go pokazuje nawet swoje tancerki na... wystawie” - czytamy w „Dzienniku Polskim”.
Antropolog z poznańskiego Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza doktor Kacper Pobłocki skomentował to na łamach gazety w następujący sposób:
„- Miała być Florencja, jest Amsterdam. Dziś wśród wielu zagranicznych turystów panuje przekonanie, ze polskie miasta to ładne dziewczyny i tanie piwo. I niestety jest w tym jakaś prawda.”
Jego zdaniem pojawienie się klubów erotycznych w centrach miast to pokłosie prymitywnego myślenia władz, że przyjadą turyści, a wraz z nimi duże pieniądze oraz braku pomysłu, jak te reprezentacyjne centra mają wyglądać.
Kontrowersje budzi również sposób funkcjonowania niektórych lokali tego typu.
„- Atrakcyjnie wyglądające dziewczyny pytają obcokrajowców o drogę do klubu, który tak naprawdę jest ich miejscem pracy, później <dają się zaprosić> na drinka. Na miejscu ceny są spore, np. w menu jest napisane: drink - 40, ale bez podania waluty” - wyjaśnił w rozmowie z „DP” jeden z promotorów pracujących w ten sposób pań na krakowskim Rynku.
Anonimowa tancerka w krakowskim night klubie powiedziała ”Dziennikowi”, że zasada braku kontaktu z klientem, o której zapewniają właściciele lokali, to często mity. Wszystko zależy od dziewczyny.
„Na otwarcie klubu go-go nie potrzeba żadnego zezwolenia. Działalność rejestruje się tak jak inne kluby nocne - jako zwykłą gastronomię” - czytamy w gazecie.
Krakowianie narzekają na hałasy i coraz bardziej nachalną reklamę, a władze miasta nie dostrzegają problemu.
„- Jeżeli przedsiębiorca spełnia wszystkie wymogi prawne do prowadzenia działalności, to nie możemy jej zakazać. Obszar wokół Rynku Głównego jest chroniony wprawdzie zapisami uchwały o parku kulturowym, ale daje ona możliwość ingerowania głównie w wygląd szyldów. Udało nam się doprowadzić do tego, że zniknęła większość krzykliwych neonów i kluby postanowiły reklamować się w innej formie” - wyjaśnił w rozmowie z „DP” wicedyrektor Wydziału Informacji, Turystyki i Promocji Miasta Urzędu Miasta Krakowa Filip Szatanik.
Także Agnieszka Karbowska ze Stowarzyszenia „Kraków Prawo Bezpieczeństwo” twierdzi, że jeśli istnienie tych klubów nie przeszkadza okolicznym mieszkańcom, to nie ma żadnych podstaw do zamykania takich lokali.
- Natomiast jeżeli ma miejsce nachalne nagabywanie klientów to zmienia postać rzeczy. Zapisy ustawy o wolności działalności gospodarczej mówią o tym, że jeżeli jakaś działalność jest uciążliwa dla danej społeczności, to nie może być prowadzona. Jednak w Polsce z tych zapisów bardzo rzadko się korzysta” - powiedziała „Dziennikowi Polskiemu”.
Problem jest rzeczywiście poważny i trudny. Zgodnie z obowiązującymi w naszym kraju zasadami wolnego rynku, z których jedna głosi, że co nie jest zakazane, jest dozwolone, nie można ukrócić procederu nie licującego z charakterem zabytkowego centrum Krakowa i wielu innych polskich miast. Z drugiej strony zdecydowana większość ich mieszkańców nie kryje oburzenia i zniesmaczenia takim erotycznym - podobnie zresztą jak alkoholowym - rozpasaniem, domagając się jakichś reakcji od lokalnych samorządów. A te nie mogą postępować wbrew prawu i tak rozrywkowe kółko się zamyka.
Jedynym logicznym rozwiązaniem byłoby chyba tylko stałe i uporczywe nękanie „nagabywaczek” przez funkcjonariuszy policji oraz straży miejskiej. Ale do czego mogliby się oni przyczepić? Raczej nie do nieobyczajnych strojów, bo o tej porze roku dziewczyny nie kuszą golizną, ani do zaśmiecania miasta, bo nie rzucają ulotek reklamowych na ziemię. Pozostają jedynie stalking i molestowanie, ale są one bardzo trudne do udowodnienia.
Jerzy Bukowski
Dziennik Polonijny
Polish Pages Daily News
KATALOG FIRM W INTERNECIE