KONTAKT   I   REKLAMA   I   O NAS   I   NEWSLETTER   I   PRENUMERATA
Sobota, 23 listopada, 2024   I   07:08:26 PM EST   I   Adeli, Felicyty, Klemensa
  1. Home
  2. >
  3. WIADOMOŚCI
  4. >
  5. Polska

Sowieckie relikty w Telewizji Polskiej

03 czerwca, 2007

Wielu moich znajomych dziwi się, że nie zamierzam rezygnować z prowadzonej już od kilku lat - w imieniu Porozumienia Organizacji Kombatanckich i Niepodległościowych w Krakowie - walki z komunistycznymi serialami, zakłamującymi historię II wojny światowej. Uznając merytoryczne racje, jakimi się kieruję, doradzają mi jednak, abym pogardliwie machnął ręką na skandaliczną decyzję nowego prezesa Telewizji Polskiej Andrzeja Urbańskiego, który zdecydował o powrocie \"Czterech pancernych i psa\" na antenę jej I Programu.

Rozumiem i doceniam ich wynikającą z życzliwości wobec mnie postawę, bo sam wcale nie jestem zadowolony z tego, że opinia publiczna w Polsce kojarzy obecnie POKiN przede wszystkim z zażartą walką przeciw serialowi o sympatycznych czołgistach, chociaż mamy na koncie wiele różnych sukcesów, by wspomnieć choćby prowadzone z naszego doniesienia postępowanie sądowe przeciw generałowi Wojciechowi Jaruzelskiemu i innym członkom WRON o wprowadzenie stanu wojennego, uznanie - w odpowiedzi na zadane przez nas pytanie - przez Instytut Pamięci Narodowej, że Gwardia i Armia Ludowa nie były częścią Polskich Sił Zbrojnych, czy też dyskutowany obecnie przez członków Kapituły Orderu Wojennego Virtuti Militari, a wysunięty przez Porozumienie postulat odebrania tego odznaczenia posiadającym je jeszcze sowieckim zbrodniarzom. W zestawieniu z tymi akcjami kampania przeciw załodze "Rudego" może się wydawać trochę niepoważna.
   
Z drugiej strony nie możemy się jednak zgodzić na to, by publiczna telewizja kontynuowała w niepodległej Rzeczypospolitej perfidny proces manipulowania świadomością historyczną Polaków, rozpoczęty w okresie PRL przez wytrawnych komunistycznych propagandzistów, jak np. pułkownik Janusz Przymanowski, autor scenariusza "Czterech pancernych i psa".
   
To, co na pierwszy rzut oka może być potraktowane jako śmieszna batalia przeciw niezwykle popularnemu serialowi, w którym - jak twierdzą jego liczni obrońcy - chodzi wyłącznie o piękną męską przyjaźń i wspaniałą wojenną przygodę, a nie o prawdę historyczną, jest w rzeczywistości dość rozpaczliwą próbą pożegnania raz na zawsze lansowanej przez sowieckich politruków wersji najnowszych dziejów Polski. Szkoda, że okazuje się ona być (przynajmniej na razie, nie licząc odważnej, ale już odwołanej przez jego następcę, decyzji poprzedniego prezesa TVP Bronisława Wildsteina) przysłowiowym wołaniem na puszczy. A przecież pod rządami wyczulonego na tzw. politykę historyczną Prawa i Sprawiedliwości takie działania powinny trafiać na podatny grunt.
   
Tak jednak nie jest. I niech nikt nie mówi, że seriale "Czterej pancerni i pies", czy "Stawka większa niż życie" są zupełnie nieszkodliwe, bo nikt nie bierze ich na serio. Dzieci nie rozróżniają ekranowej fikcji od prawdy historycznej i dlatego łatwo przyswajają sobie narzucane im treści. Nie wierzę zaś, że większość z nich wysłuchuje od swych rodziców bądź nauczycieli przestróg, aby nie wierzyć w to, co pokazuje im telewizja oraz fachowych uwag  dorosłych o tym, jak było naprawdę z rzekomym polsko-sowieckim braterstwem broni, czy "wyzwalaniem" naszego kraju przez Sowietów. Jest dokładnie na odwrót: młodzi ludzie uczą się historii właśnie z popularnych filmów oraz seriali, które są dla nich bardziej sugestywne i łatwiej przyswajalne, niż sucha i czysto teoretyczna wiedza ze szkolnych podręczników. Wystarczy zapytać psychologów, a teza o edukacyjnej nieszkodliwości takich produkcji zostanie rozbita w puch.
   
Ziejące z kadrów "Czterech pancernych i psa" zakłamanie nie pozostaje bez wpływu na nastoletnich widzów. Idę jednak o zakład, że także wielu Polaków w średnim i starszym wieku bezwiednie wchłania to, co chcieli wpoić masowej widowni twórcy serialu. Imperialny pochód Armii Czerwonej - z polskimi jednostkami u boku - na Zachód nie budzi u nich tak  jednoznacznie negatywnych uczuć, jak niemieckie kroniki filmowe, ukazujące zwycięskie boje Wehrmachtu z Sowietami w pierwszych miesiącach po 22 czerwca 1941 roku.    
Emitowane wiele razy przygody załogi "Rudego" i kapitana Hansa Klossa utwierdzają kolejne pokolenia Polaków w przekonaniu, że hitleryzm był z samej swej istoty zbrodniczy, podczas gdy w komunizmie zdarzały się wprawdzie poważne wypaczenia, ale generalnie trudno zarzucić mu ludobójcze zamiary, a rosyjscy oficerowie byli prawdziwymi przyjaciółmi i opiekunami naszych żołnierzy.
   
Zastanawiam się, jak zareagowaliby Polacy, gdyby ktoś wpadł na pomysł nakręcenia serialu, którego bohaterami byliby polscy czołgiści w służbie Wehrmachtu, wyzwalający latem 1941 roku wschodnie kresy II Rzeczypospolitej od władzy Sowietów. Jechaliby oni sobie przez pola dzisiejszej Białorusi i Ukrainy, realizując męską przygodę, zachowując rycerskie zasady prowadzenia walki, spotykając rozentuzjazmowaną na ich widok polską ludność, a nade wszystko siejąc śmierć i popłoch w szeregach ustępującej im pola Armii Czerwonej.
   
Czy taka produkcja telewizyjna przyjęta zostałaby z tym samym uwielbieniem, jakie towarzyszy każdemu pokazaniu się na ekranie pancernych  herosów z I Armii Wojska Polskiego, dowodzonej nb. przez zdrajcę? A przecież Janek Kos i jego towarzysze również służyli obcej sprawie. Kto nie chce tego dostrzec i zrozumieć, ten zniża się do poziomu Małgorzaty Raczyńskiej i Andrzeja Urbańskiego, którzy przywracają "Czterech pancernych i psa", kierując się wyłącznie wynikami oglądalności oraz presją, wywieraną na nich przez sporą liczbę telewidzów - niereformowalnych miłośników PRL.
   
Trzeba jasno i wyraźnie powiedzieć, że ten, kto wzrusza się jeszcze dzisiaj losami załogi "Rudego", bezrefleksyjnie przyjmując podawaną mu w atrakcyjnej, przygodowej formie z gruntu zafałszowaną dla ideologicznych i politycznych celów wersję historii, udowadnia tym samym, jak głęboko przeżarła go sowiecka mentalność. Dla niego PRL to wyłącznie wesołe seriale i filmy, darmowe wczasy co rok, brak obawy o utratę pracy (nawet jeżeli nic się w niej nie robiło), radosne festyny "Trybuny Ludu", zadowolenie ze zdobycia kilku pomarańczy, "rzucanych" do sklepów przed niektórymi świętami.
   
O strzałach w tył głowy żołnierzy niepodległościowego podziemia, wyrywaniu paznokci więźniom politycznym, odbieraniu dzieci matkom - wrogom ludu, "ścieżkach zdrowia" dla przeciwników reżimu, okradaniu narodu przez narzuconą mu siłą władzę wielbiciel Szarika i Klossa nie chce w ogóle słyszeć, ani pamiętać. Nie przyjmuje on do wiadomości, że to właśnie z takich przefajnych Janków, czy Gustlików wyrastali potem często oprawcy polskich patriotów. Dla niego - wytresowanego przez komunistyczną (trzeba przyznać, że bardzo skuteczną) propagandę - te różne obrazy PRL nie mają ze sobą nic wspólnego. On zwyczajnie nie widzi, że są to dwie strony tego samego i chce w kółko oglądać ulubionych bohaterów swojej młodości.
   
Telewizja publiczna ma jednak do zrealizowania określoną misję, także edukacyjną i wychowawczą. Dla niej nie mogą się liczyć wyłącznie słupki oglądalności, ani spaczone gusta masowej widowni. Stacje komercyjne mogą robić, co im się żywnie podoba, jeśli tylko nie naruszają podstawowych zasad etycznych. Trudno mieć więc do nich pretensje, że  w pogoni za ogromnymi pieniędzmi nie wahają się demoralizować telewidzów, używając do tego celu nie tylko pornografii, ale również czołowych wykwitów komunistycznej propagandy.
   
To, na co mogą sobie pozwalać TVN czy Polsat, nie przystoi jednak opłacanej z abonamentu Telewizji Polskiej. Ma ona natomiast specjalistyczny kanał Historia, do którego znakomicie pasują filmy, nakręcone niegdyś z ideologicznych przyczyn. Tam jest miejsce dla opatrzonych stosownym komentarzem naukowym nazistowskich i sowieckich agitek, a także dla "Czterech pancernych i psa", "Stawki większej niż życie" oraz wielu innych fabularnych i dokumentalnych świadectw minionych epok, zdominowanych przez dwa zbrodnicze totalitaryzmy.
   
W I i II Programie TVP wolałbym zaś oglądać - i to w dobrym czasie antenowym, a nie około północy - jak najwięcej ciekawie zrealizowanych filmów, seriali i spektakli, opartych na historii najnowszej Polski. Było już kilka takich produkcji za prezesury Wildsteina, ale to tylko pojedyncze krople w morzu oczekiwań. Nie mamy do tej pory porządnego obrazu epopei Legionów Polskich, wojny 1920 roku, szczątkowo ukazano w paru filmach kampanię jesienną 1939 roku i działania Armii Krajowej, brak ekranowej historii walk II Korpusu Polskiego generała Władysława Andersa, nikt nie podjął tak pasjonujących tematów, jak dzieje oddziału "Ognia", czy iście sensacyjna misja patriotyczna pułkownika Ryszarda Kuklińskiego.
   
To są właśnie prawdziwe wyzwania dla obecnego i przyszłych kierownictw Telewizji Polskiej w tej części jej misji, która dotyczy prezentowania rodakom odkłamywanej - przy znacznym udziale Instytutu Pamięci Narodowej - historii. Ambitnych zadań nie zabraknie im z pewnością jeszcze przez wiele lat.

Z Krakowa dla www.Poland.US
dr Jerzy Bukowski hm
rzecznik Porozumienia Organizacji
Kombatanckich i Niepodległościowych w Krakowie