Premier Donald Tusk i Ministerstwo Spraw Wewnętrznych bagatelizują niedzielny incydent w Łucku, czyli rozbicie jajka na ramieniu prezydenta Bronisława Komorowskiego przez młodego Ukraińca.
Szef rządu powiedział, że nie ma pretensji do oficerów ochrony, ani zastrzeżeń do pracy Biura Ochrony Rządu.
- Moje doświadczenie mówi mi, że nie ma takiej ochrony, która byłaby w stanie w stu procentach przeciwdziałać tego typu incydentom, nigdzie na świecie - ocenił Tusk w trakcie konferencji prasowej (wszystkie cytaty za depeszami Polskiej Agencji Prasowej).
Zdaniem premiera należy jednak dokładnie zbadać każdy szczegół wydarzeń z Łucka.
- Ale zarówno prezydent Komorowski (wiem o tym od niego), jak i ja, nie mamy zastrzeżeń, ani broń Boże pretensji do oficerów ochrony. Natomiast jest rzeczą oczywistą, że minister spraw wewnętrznych musi zbadać każdą sekundę tego zdarzenia także po to, żeby ograniczyć ewentualne ryzyka w przyszłości - powiedział Tusk.
Dodał, że incydentu w Łucku nie wolno lekceważyć, ale wydarzenie to należy opisywać we właściwych proporcjach, bez przesadnego dramatyzowania. Przypomniał też, że za bezpieczeństwo podczas zagranicznych wizyt polskich delegacji odpowiada zawsze państwo-gospodarz.
- Kiedy jesteśmy za granicą, możliwości polskiej ochrony są ograniczone przepisami i procedurami państwa, które gości polityków, przywódców, prezydentów. Dlatego liczymy też tutaj na informację, jeśli chodzi o działanie ukraińskiej ochrony w sprawie tego incydentu - mówił premier.
MSW otrzymało już szczegółowe wyjaśnienia na temat incydentu w Łucku i wydało w tej sprawie bardzo krótki komunikat dla mediów:
„Według wstępnych ustaleń nie zostały w pełni zastosowane właściwe procedury przy ochronie najważniejszych osób w państwie. Już rozpoczęło się postępowanie wyjaśniające w Biurze Ochrony Rządu. Sprawdzane są przede wszystkim obowiązujące procedury.
Analiza incydentu wskazuje również, że mogły zawieść także profilaktyczne działania ochronne, leżące w kompetencji służb ukraińskich, będących gospodarzem wizyty.
Biuro Ochrony Rządu i MSW nie zbagatelizują tego incydentu i wyciągną z niego wnioski na przyszłość.”
Słuchając premiera i czytając ten komunikat aż chciałoby się wznieść bardzo popularny w naszym kraju okrzyk, którym kibice kwitują kolejne niepowodzenia sportowców w biało-czerwonych barwach: „Nic się nie stało, Polacy, nic się nie stało!”
Nie wszyscy są jednak tak beztroscy. Były szef BOR pułkownik Andrzej Pawlikowski powiedział portalowi wPolityce, że faktycznie procedury zostały złamane, a błędy widać zarówno w działaniach strony ukraińskiej, jak i polskiej.
- Za bezpieczeństwo Prezydenta RP odpowiadają służby ukraińskie, kraj gospodarza, ale to nie zwalnia strony polskiej, czyli BOR i formacji z nim współpracujących, z obowiązku zachowania szczególnych środków bezpieczeństwa i ostrożności. W tym przypadku doszło jednak do błędów przy realizacji ochrony bezpośredniej Prezydenta RP. Pierścienie ochrony prezydenta Komorowskiego działały źle. W tym pierścieniu uczestniczyła strona ukraińska i polska. Tych funkcjonariuszy było bardzo wielu. Gdyby realizowali oni właściwie swoje działania, to zagrożenie powinno zostać zneutralizowane. Wejście między ludzi zawsze oznacza wzrost niebezpieczeństwa, ale funkcjonariusze są szkoleni, by w takich warunkach pracować. Przy wejściu prezydenta w tłum służby muszą wyłapywać groźnych osobników. W tym wypadku w działanie funkcjonariuszy wdała się natomiast rutyna, a chwilę nieuwagi wykorzystał napastnik, który uderzył prezydenta jajkiem - wyjaśnił w rozmowie z portalem.
Jego zdaniem reakcja służb była opóźniona i dobrze, że w tej sytuacji mieliśmy do czynienia jedynie z jajkiem. Płk Pawlikowski ma nadzieję, że MSW wyciągnie wnioski z zaistniałej sytuacji, a jest co analizować, ponieważ w ostatnich latach media opisywały wiele razy błędy związane z działaniami BOR.
- Już wiele razy słyszeliśmy, że sytuacja zostanie naprawiona, że wnioski zostaną wyciągnięte, że system będzie dobrze działał. Wedle mojej oceny i wiedzy to wszystko kończyło się na apelach, działaniach PRowskich. I nic z tego nie wynikało. Przeczuwam, że przy tak mocnym nagłośnieniu sprawy i medialnym nacisku minister Sienkiewicz podejmie pewne kroki i wyciągnie konsekwencje wobec BOR-u. Nie przesądzam, czy będą do decyzje personalne dotyczące zwolnień, czy przesunięcia kadrowe. To należy do decyzji ministra. Ważne jest jednak, by usprawnić system. Ten system składa się z podsystemów: rekrutacji, szkoleń. System szkolenia jest bardzo ważny. Funkcjonariusz, realizujący zadania dotyczące ochrony najważniejszych osób w państwie, musi uczestniczyć przynajmniej kilka razy tygodniowo w szkoleniach specjalistycznych. Różni ludzie mogą sobie pomyśleć, że skoro tak prosto jest dość do prezydenta Polski, to i oni spróbują. Ktoś może chcieć sprawdzić, jak ten system obecnie funkcjonuje, czy starać się znów zaatakować prezydenta. Ja tej sprawy bym nie bagatelizował. Dobrze, że mieliśmy do czynienia z jajkiem, a nie użyciem noża, pistoletu, substancji żrącej, czy bakterii. To byłoby znacznie groźniejsze w skutkach zarówno dla Prezydenta RP, jak i dla jego otoczenia - dodał były szef BOR.
Prezes Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński uznał natomiast, że w każdym normalnym państwie ta służba powinna zostać rozwiązana zaraz po katastrofie, a jej kierownictwo stanąć przed sądem pod bardzo poważnymi zarzutami
Kaczyński ironicznie zauważył, iż wedle dotychczasowej praktyki ten incydent powinien zaowocować awansami w kierownictwie BOR, podobnie jak to się stało po Smoleńsku, gdy generalskie szlify otrzymał od prezydenta Komorowskiego płk Marian Janicki.
- Ale to jest kwestia rozkładu państwa. Rządy takiej formacji jak PO muszą prowadzić do rozkładu państwa, bo ta formacja jest po prostu taka, jaka jest - nie ma zdolności do rządzenia. Zdolność do rządzenia to jest coś, co obejmuje kompetencje, pewien typ kultury itd. Ta formacja takich zdolności nie ma. Jej wybór był decyzją, którą my musimy uszanować, ale to nie była dobra decyzja - dodał Kaczyński.
Jerzy Bukowski
Dziennik Polonijny
Polish Pages Daily News
KATALOG FIRM W INTERNECIE