Od kilku dni trwa w mediach prawdziwy festiwal Jana Rokity. Niedoszły premier z Krakowa znowu znalazł się w centrum zainteresowania opinii publicznej z powodu niewykonania prawomocnego wyroku sądu, co poskutkowało zajęciem przez komornika jego pensji w jezuickiej Akademii Ignatianum, gdzie uczy młodzież studencką podstaw politologii.
Nie chcę tu wchodzić w podłoże jego konfliktu z byłym Komendantem Głównym Policji Państwowej Konradem Konratowskim, ponieważ ten temat jest wałkowany przez media na okrągło. Zastanawia mnie natomiast bardzo częste określanie Rokity mianem państwowca, czyli polityka przedkładającego rację stanu ponad partyjne waśnie i osobisty interes.
Jest to dla mnie niezrozumiałe, ponieważ państwowiec nie kwestionuje wyroku niezawisłego sądu swojego państwa, nawet jeżeli uważa go za z gruntu niesłuszny. Owszem, może dawać wyraz swemu niezadowoleniu, przywoływać argumenty na rzecz słuszności własnego punktu widzenia na przedmiotową sprawę, kwestionować polityczne podłoże orzeczenia składu sędziowskiego, ale nie wolno mu go lekceważyć i twierdzić, że tylko on jest depozytariuszem prawdy.
Tym, którzy chcą widzieć w Rokicie człowieka szczególnie wyczulonego na dobro państwa warto przypomnieć jego arogancję z czasów, kiedy był szefem Urzędu Rady Ministrów w rządzie Hanny Suchockiej. Jawna pogarda, z jaką odnosił się wówczas do ludzi inaczej myślących (zwłaszcza z partii opozycyjnych), buńczuczne przekonanie o własnej nieomylności, przejawiane na każdym kroku przekonanie, że tylko on wie, co jest dobre dla Polski każe poddać w wątpliwość nazywanie go państwowcem.
Rokita zawsze grał wyłącznie na siebie, ewentualnie na partię, w której w danym momencie działał. Jego besserwisserstwo i miłość własna zrażały doń nie tylko przeciwników politycznych, ale także osoby bliskie mu ideowo oraz organizacyjnie, co prowadziło do licznych konfliktów. Będąc z natury indywidualistą, zawsze starał się podporządkować sobie całe otoczenie, nie przejawiając najmniejszej ochoty do prowadzenia gry zespołowej.
Wiara w siebie nie jest niczym nagannym. Jeżeli wyradza się jednak w egoizm, a nawet w egotyzm, może prowadzić do śmieszności, której w karierze Rokity nie brakowało, żeby wspomnieć chociaż jego żenującą niewiedzę o tym, że żona związała się z innym niż on obozem politycznym lub incydent w samolocie Lufthansy pod hasłem: „Niemcy mnie biją”.
Zalecam więc ostrożność i wstrzemięźliwość w kreowaniu niedoszłego premiera z Krakowa na czołowego państwowca III Rzeczypospolitej.
Jerzy Bukowski
Dziennik Polonijny
Polish Pages Daily News
KATALOG FIRM W INTERNECIE