Zygmunt Miernik, który w środę podczas procesu generała Czesława Kiszczaka obrzucił tortem sędzię Annę Wielgolewską, w piątek został przesłuchany przez policję w Będzinie (woj. śląskie) i usłyszał dwa zarzuty: znieważenia funkcjonariusza publicznego oraz naruszenia jego nietykalności cielesnej w czasie pełnienia obowiązków za co grozi mu kara do trzech lat pozbawienia wolności - poinformowała Telewizja TVN 24.
- Mężczyzna został przesłuchany, a po wykonaniu czynności zwolniony do domu. Aktualnie kompletujemy całość materiałów, które prześlemy do Komendy Rejonowej policji w Warszawie - powiedział Paweł Łotocki z komendy policji w Będzinie.
Miernik, który w rozmowie z reporterką TVN 24 wyraził zgodę na publikowanie nazwiska i wizerunku, nie przyznaje się do zarzucanych mu czynów.
- Nie mogę ustosunkować się do zarzutu, bo jest to bełkot prawniczy z paragrafami, których nie rozumiem. Nie jestem prawnikiem - powiedział na antenie tej stacji.
Dodał, że zażądał adwokata z urzędu oraz zwrócił się do dwóch osób zaufania publicznego.
- Pierwsza z nich to Henryk Wujec z Kancelarii Prezydenta RP. Myślę, że po latach wspólnej opozycyjnej działalności dopilnuje tego, abym mógł bezpośrednio relacjonować prezydentowi przebieg procesu. Drugą osobą jest Adam Słomka - powiedział po przesłuchaniu dziennikarce TVN 24.
Jeszcze przed przesłuchaniem Miernik podkreślał, ze nie przyznaje się do winy.
- Ponoć rzuciłem tort w sędzię. Nie potwierdzam, nie zaprzeczam temu faktowi. Nie ma na to żadnych dokumentów. Ktoś powiedział, że rzuciłem i tak zostało. Nie będę tego komentował, nie będę ułatwiał prokuraturze działania. Nie ma takiego zdjęcia, na którym rzucam tortem. Samo jego trzymanie nie oznacza jeszcze przestępstwa - mówił przed komendą policji w Będzinie, do której sam się zgłosił.
Wcześniej w rozmowie z TVN24 wyraził zdziwienie, że jest poszukiwany przez policję.
- Mój adres jest powszechnie znany. Córka dwukrotnie informowała policję, która przyjeżdżała do mojej rodziny, że mieszkam w Będzinie i że można się tam udać. Podała również mój numer telefonu. Wystarczyło zadzwonić, umówić się i sam bym przyszedł - wyjaśnił.
Po opuszczeniu komendy policji dodał:
- Skoro Kiszczak i Jaruzelski nie odpowiadają za strzelanie do robotników na Wybrzeżu w grudniu 1970 roku, czyli „samo się strzelało”, to może i tort „sam się rzucił” na sędzię.
Informację o tym, że Miernik przyjdzie na policję rozesłali mediom przedstawiciele organizacji nazywającej się Ruchem Byłych i Przyszłych Więźniów Politycznych „Niezłomni”, którzy motywują jego czyn wyższą koniecznością.
„Protest Zygmunta Miernika nie może być rozpatrywany w kategoriach odpowiedzialności karnej, albowiem każdy polski obywatel, który podejmuje działania przeciwko łamaniu Konstytucji RP (art. 2 i 19) działa w stanie wyższej konieczności” - czytamy w wydanym przez nich w piątek komunikacie.
„Niezłomni” postulują zwołanie nadzwyczajnego posiedzenia sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka. W jej pracy parlamentarzyści mieliby zająć stanowisko w sprawie uniewinnienia osób odpowiedzialnych za komunistyczne zbrodnie.
„Domagamy się natychmiastowego zwolnienia z wszystkich funkcji publicznych wszystkich urzędników, którzy w czasach PRL zwalczali opozycję demokratyczną. Jednocześnie wobec obecnej parodii wymiaru sprawiedliwości żądamy wprowadzenia w postępowaniach karnych tzw. ław przysięgłych, które funkcjonowały również w II RP, a dziś są z powodzeniem stosowane chociażby w USA” - napisali w komunikacie.
Członkowie ruchu sformułowali również w swym komunikacie tezę, że obecny wymiar sprawiedliwości „stoi tam, gdzie stało ZOMO”.
„Czas zakończyć z nawiązywaniem przez rozliczne instytucje państwowe do tradycji PRL. Warto - naszym zdaniem - nawiązać do standardów europejskich, demokratycznych i tych wypracowanych w czasach II RP” - zaapelowali.
Miernik bagatelizuje natomiast swój proces.
„- To nie jest proces, tylko cyrk w klatce. Skoro Jaruzelski czy Kiszczak nie przychodzi na swój proces, to i ja mam do tego prawo” - powiedział dziennikarce „Rzeczypospolitej”, która zapytała go, dlaczego zamiast w Warszawie nie stawił się we środę na własnym procesie w Sądzie Okręgowym w Katowicach, aby ustosunkować się do postawionych mu przez Prokuraturę Okręgową w Gliwicach zarzutów o udział w zorganizowanej grupie przestępczej (zaliczono do niej m.in byłego posła Adama Słomkę), która przed wyborami na prezydenta w 2005 roku miała fałszować podpisy poparcia.
Zygmunt Miernik od lat jest bezrobotny, jak twierdzi, z powodu nękania go przez „wymiar niesprawiedliwości”.
„- Kto by zatrudnił takiego, którego 3-5 razy w miesiącu ciąga się po sądach? Albo przychodzą do pracodawcy smutni ludzie z pytaniem o mnie, po co komu taki kłopot” – wytłumaczył swój obecny status w rozmowie z „Rz”.
Jak twierdzi był działaczem „Solidarności” internowanym w stanie wojennym, a dzisiaj walczy z „układem” wymiaru sprawiedliwości wszelkimi możliwymi środkami.
„- Walczę z parodią, dyspozycyjnością sądów III RP, który robi wszystko by się zhańbić broniąc zbrodniarzy” - powiedział gazecie.
Jest prezesem Ogólnopolskiego Ruchu Obrony Bezrobotnych, który ma siedzibę w Katowicach, działa w „Niezłomnych” - organizacjach związanych ze Słomką.
Utrzymuje się z prac dorywczych (nie chce podać szczegółów) i ma 800 złotych na miesiąc. W latach PRL był „ajentem firmy surowców wtórnych”, współpracował z Hutą Katowice.
„Rok temu komornik eksmitował organizację Słomki i Miernika z centrum Katowic za niepłacenie czynszu. Obecnie mają siedzibę przy ul. Ligonia” - napisała „Rz”.
W Sądzie Okręgowym w Warszawie trwa wyjaśnianie środowego incydentu. Sędzia Wielgolewska, która zdecydowała o zawieszeniu procesu w związku ze stanem zdrowia zasiadającego na ławie oskarżonych Kiszczaka (odpowiadającego za pacyfikację protestów w kopalni „Wujek” w 1981 roku) z powodu „poważnych problemów neurologicznych”, po doprowadzeniu się do porządku wróciła na salę i kontynuowała proces, m.in. przesłuchała biegłych.
Nie wiadomo jakie konsekwencje zostaną wyciągnięte wobec Zygmunta Miernika.
„- Wyjaśniamy dlaczego to się stało, czy zadziałały procedury ochrony, dziś trudno coś w tej kwestii kategorycznie stwierdzić. Był to proces jawny, respektujemy jawność postępowania. Sprawę prowadzi policja” - powiedziała gazecie rzeczniczka SO sędzia Agnieszka Domańska i dodała, że Miernik „nie był osobą znaną pracownikom ochrony gmachu, a wniesienie tortu nie zostało ujawnione”, ponieważ „w myśl obowiązujących przepisów tort nie stanowił przedmiotu niebezpiecznego, w związku z powyższym tak jak inne produkty spożywcze nie podlegał zakazowi wnoszenia na teren Sądu”.
Ochrona gmachu jak również policja sądowa nie były poinformowane o potrzebie zabezpieczenia procesu Kiszczaka.
„Czy sędzia Wielgolewska nie powinna wcześniej wezwać ochrony? Wiadomo, że w sali, w której doszło do incydentu był przycisk, którym można wezwać pomoc. Warszawski sąd ochrania straż sądowa (są to pracownicy sądu), osoby wchodzące muszą przejść przez bramki wykrywające niebezpieczne przedmioty, głównie metalowe. Nie ma jednak procedury rewidowania osób” - czytamy w „Rz”.
Rozmówcy gazety wskazują, że popełniono kilka banalnych błędów: proces toczył się w małej sali, na której nie było ani policji, ani ochrony, choć wiadomo, że takie postępowania zawsze wywołują ogromne emocje.
Zygmunt Miernik nie żałuje swojego czynu.
„- Przykro mi, że sąd chroni zbrodniarzy, a zbrodnie nierozliczone będą pokutować” – skonkludował w rozmowie z „Rzeczpospolitą”, a na pytanie dziennikarki: „co ten tort miał w ogóle oznaczać?”, odpowiedział: „żeby mogła pani do mnie zadzwonić i zadać to pytanie”.
Jerzy Bukowski
Dziennik Polonijny
Polish Pages Daily News
KATALOG FIRM W INTERNECIE