Pytanie, które niegdyś stawiały swoim rodzicom ich pociechy, dziś całkiem na poważnie zadają sobie dorośli Europejczycy, przerażeni niskim współczynnikiem dzietności w swoich krajach. Debata na temat malejącej liczby urodzeń trwa również w Polsce.
Czy Europa wymiera? Na to pytanie już dawno odpowiedzieli sobie wszyscy. Liczba urodzeń spada z roku na rok. Z problemem boryka się cały Stary Kontynent, w tym również Polska.
Demografowie stwierdzili, że aby dana populacja się rozwijała wymagany jest wskaźnik urodzeń nie mniejszy niż 2,0, czyli dwoje dzieci na kobietę. Z przeprowadzonych badań wynika, że w roku 2011 w Polsce wskaźnik urodzeń wynosił zaledwie 1,3. Dla porównania w roku 2007, a więc przed kryzysem 08’, dane wskazywały tylko nieco lepszy wynik - 1,39.
Zachodzimy w głowę: dlaczego w Polsce rodzi się tak mało dzieci? Mało kto zwraca uwagę, że lepszym pytaniem byłoby: dlaczego w Stanach Zjednoczonych rodzi się ich tak dużo? Za oceanem liczba dzieci na kobietę również spada, ale nadal jest nieporównywalnie większa niż w Europie i wynosiła w 2011 roku aż 1,89.
Na polskiej scenie politycznej panuje powszechne przekonanie, że receptą na zwiększenie liczby urodzeń jest tak zwana polityka prorodzinna, czyli duże zapomogi socjalne, pieniądze za każde urodzone dziecko oraz długie urlopy macierzyńskie (w Polsce od niedawna wydłużone do 1 roku!).
Głosząc tego typu teorie bardzo często podaje się za przykład Francję, która przoduje w polityce "rozdawania pieniędzy". Wskaźnik urodzeń nad Loarą rzeczywiście jest większy niż w innych krajach Unii Europejskiej i wynosił w 2011 roku 2,01. Co jest powodem tak dobrego wyniku? Czy są to olbrzymie pieniądze, które państwo wypłaca rodzicom za każde dziecko? A może sukces tkwi gdzieś indziej? Otóż we Francji wskaźnik urodzeń jest bardzo zawyżany przez islamskich imigrantów, którzy mają po kilkoro dzieci na kobietę. W innych krajach UE mimo rozbudowanej polityki prorodzinnej na świat przychodzi mniej dzieci niż w USA, gdzie takich udogodnień socjalnych niema.
Mentalność i światopogląd to kolejne czynniki, które wpływają na przyrost naturalny. Europa stopniowo zatraca tradycyjne wartości takie, jak rodzina. Posiadanie dzieci, wiara w Boga, śluby to wszystko jest teraz passe. Po co się żenić, skoro można być nowoczesnym i zawrzeć związek partnerski (miedzy kobietą i mężczyzną)?
Państwa europejskie prowadząc politykę rozpieszczania przyzwyczaiły swoich obywateli do wygodnictwa. Nic więc dziwnego, że dzisiaj młodzi Europejczycy nie chcą brać na siebie takich obowiązków, jak wychowywanie dzieci. W niektórych krajach zasiłki socjalne są tak wysokie, że śmiem wątpić, czy opłaca się tam w ogóle pracować?
Tak to właśnie wygląda, Europa ugrzęzła w swojej polityce socjalnej. Dobrobyt należy budować od dołu do góry, a nie na odwrót. Czyżby europejscy politycy o tym zapomnieli? W Ameryce przed kryzysem 08’ średnia liczba dzieci na kobietę przekraczała 2,3. Działo się tak pomimo bardzo krótkich urlopów macierzyńskich (w New Jersey tylko 6 tygodni), pomimo braku polityki prorodzinnej. Jak to możliwe?
Otóż kluczem do zwiększenia liczby urodzeń jest dobrze funkcjonująca gospodarka. Jeżeli płace są duże, a stosunek cen do zarobków nie przyprawia ludzi o zawrót głowy, jak to ma miejsce w Polsce, to pary znacznie częściej będą decydowały się na ciążę. Należy jednak pamiętać, że w Europie problem z niskim współczynnikiem urodzeń zaczął się przed światowym kryzysem. Haczyk jest w tym, że sama dobrze funkcjonująca gospodarka, czy wysoka zamożność społeczeństwa nie wystarczą by ludzie częściej decydowali się na dziecko. Ważną rolę w całej sprawie odgrywa wspomniana wcześniej mentalność. Jeżeli na wzór Ameryki przywrócimy w Europie uznanie dla instytucji, jaką jest rodzina to mamy jeszcze szansę na wyjście z coraz poważniejszego kryzysu demograficznego.
Tomasz Winiarski
z Warszawy dla portalu www.Poland.us
Link do blogu autora >>>
KATALOG FIRM W INTERNECIE