Dawno, dawno temu, kiedy myśl o naszym portalu jeszcze się nie narodziła, napisałem do którejś z gazet artykuł pod tytułem (jeśli pamięć mnie nie myli) „Trzech głupków z SLD”, w którym opisałem polityków Sojuszu Lewicy Demokratycznej będących profesorami, a jednocześnie ludźmi „mądrymi inaczej”. Chodziło mi wówczas o Tadeusza Iwińskiego, Longina Pastusiaka i Jerzego Wiatra, plotących przy każdej okazji potworne bzdury z wyrazem namaszczonej powagi na ustach.
Przypomniałem sobie o tym artykule w ostatnich dniach, kiedy na scenę polityczną dumnie wkroczył pierwszy z wymienionych i zachował się tak głupio oraz nieodpowiedzialnie, że skrytykowali go nawet jego partyjni koledzy oraz polityczni sojusznicy z Jerzym Urbanem na czele.
Mam oczywiście na myśli sprzeciw Iwińskiego wobec tekstu uchwały upamiętniającej Grzegorza Przemyka w 30. rocznicę zamordowania go przez komunistycznych siepaczy - ideowych oraz organizacyjnych poprzedników SLD. Profesorek głuptasek tak zaszkodził swojemu ugrupowaniu, że w trybie nagłym został odsunięty przez przewodniczącego partii Leszka Millera od dalszych prac nad ową uchwałą.
Iwiński od dawna należy do najbardziej pociesznych postaci na polskiej scenie politycznej. Chociaż stara się przydawać sobie w medialnych występach (które uwielbia) powagi, nikt go jednak nie traktuje na serio, bo wszyscy - także koledzy z SLD - doskonale wiedzą, że choćby nie wiedzieć jak bardzo się nadymał, to i tak pozostanie na zawsze jedynie polityczną wydmuszką, a może purchawką.
W starym wierszyku "samochwała w kącie stała". Iwiński różni się od niej tylko tym, że nie cierpi podrzędnych miejsc i musi mieć publiczność. Kocha kamery i mikrofony, jest gotów przybyć do każdego studia o dowolnej porze, aby pochwalić się, kogo z wielkich tego świata właśnie poznał i przekonał do swoich koncepcji politycznych. W rzeczywistości nie ma on jednak żadnych oryginalnych poglądów poza obowiązującą w partii dość siermiężną doktryną postkomunistyczną, nakazującą mu zawsze i wszędzie bronić rosyjskiej racji stanu. I tak właśnie zachował się w sprawie projektu uchwały o Przemyku.
Kiedy premierem był Miller, dziennikarze powszechnie nazywali Iwińskiego "plecakiem", ponieważ potrafił tak ustawiać się - mimo nikczemnego wzrostu - za swym udzielającym wywiadów szefem, że zawsze ujmowała go kamera. Nerwowo przebierając nogami, wymachując rękami i przewracając oczami co chwila szeptał coś premierowi do ucha, aby stworzyć wrażenie, że podpowiada mu, co ten ma ogłosić i że tak naprawdę jedynie on wyznacza kierunki polityki zagranicznej ówczesnego rządu.
Miller traktował go z podobnie widocznym, aczkolwiek dobrotliwym lekceważeniem, jak wielu rzeczywistych znawców zagadnień polityki międzynarodowej z innych partii. Kiedyś pozwolił sobie nawet na kpinę, mówiąc przedstawicielom mediów z ironicznym uśmiechem, że Iwiński "zna większość języków świata, włącznie z tymi, których jeszcze nie wynaleziono".
Dziennikarze wybuchnęli śmiechem, a ktoś z z tylnych rzędów trafnie dorzucił: "ale nie ma w żadnym z nich nic ciekawego do powiedzenia".
Iwiński przyjął słowa Millera jako komplement. Jedną z jego słabości jest bowiem chwalenie się przy każdej okazji lingwistycznymi zdolnościami, umożliwiającymi mu - jak twierdzi - prowadzenie szczerych rozmów z możnymi tego świata bez korzystania z translatorskich usług. Kiedy trzeba, umie jednak sięgnąć także do pozawerbalnych, tradycyjnych metod wyrażania swych poglądów i uczuć, co udowodnił klepiąc niegdyś z ukontentowaniem (własnym, nie jej) pewną panią tłumacz w pośladki. Omal nie skończyło się to zarzutem o molestowanie.
Jeżeli coś ważnego dzieje się w Rosji Iwiński nie omieszka przypomnieć, że doskonale zna Władimira Putina jeszcze z dawnych czasów i wielokrotnie pouczał go, jak należy zachowywać się w świecie wielkiej polityki. Kiedy wraca z Niemiec, przedstawia się jako najlepszy kumpel Angeli Merkel, a po jego wizycie w USA można odnieść wrażenie, że i republikanie, i demokraci szczerze żałują, iż nie posiada on amerykańskiego obywatelstwa, ponieważ byłby świetnym kandydatem każdej z tych partii na prezydenta.
Stawiam jednak w zakładzie dolary przeciw orzechom, że zapytany o Iwińskiego Putin zmarszczyłby brwi i nie odnalazł w zakamarkach swojej pamięci takiego rozmówcy. A indagowana o posła SLD kanclerz Niemiec grzecznie odparłaby, że to chyba ten sympatyczny człowiek z Rumunii, Czech, czy z Polski, który przeciskając się do niej na bankiecie z kieliszkiem wina wykrzykiwał coś o Kosowie, Naddniestrzu, a może o Siedmiogrodzie.
Gdyby Iwiński przypadkiem odkrył jakieś nieznane plemię kanibali w głębi amazońskiej dżungli, na pewno ogłosiłby natychmiast światu, że obwołało go ono swym królem i poleciło mu takie koordynowanie polityki zagranicznej, aby do kotła trafiali wyłącznie najgrubsi wrogowie. A jeśli - jak chcą hiszpańscy socjaliści - małpy zostałyby objęte prawami człowieka, niechybnie powiedziałby w TVN 24, że zna osobiście i od bardzo dawna przywódców stronnictw szympansów, pawianów oraz goryli, którzy zgodnym chórem proszą go o objęcie funkcjij premiera w ich koalicyjnym rządzie.
I to byłoby najbardziej właściwe miejsce dla profesora Tadeusza Iwińskiego.
Jerzy Bukowski
Dziennik Polonijny
Polish Pages Daily News
KATALOG FIRM W INTERNECIE