Niepokorne pisanie przysparza może czytelników, ale nie jest mile widziane na salonach. One uznają \"jedynie słuszną linię\", czyli taką, która jest po myśli salonowców. Która schlebia określonym kręgom, nie wymaga odwagi, dociekliwości, jest posłuszna niepisanym nakazom i porusza najczęściej tematy lekkie, łatwe i przyjemne. A jeżeli tematy są poważne, to najpierw konsultuje się je z salonowcami. Każde odstępstwo od tej linii uważane jest za zdradę wspólnych interesów i obdarzane jest infamią i bojkotem w tak zwanych dobrze poinformowanych kołach. Doświadcza tego od lat Waldemar Łysiak, pisarz niekonwencjonalny, a przede wszystkim niepokorny. Niewielu jest pisarzy jego pokroju, mało jest ludzi odważnych w literaturze. Takich, którzy bez ogródek walną w łeb, podstawią własną głowę pod szafot i nie ulękną się bojkotu salonu. Łysiak jest czołowym przedstawicielem tego nurtu.
Te wszystkie wątki kontynuuje Łysiak w swoich kolejnych dwóch tomach. To są także Salony, obie części noszą podtytuł "Alfabet szulerów". Tutaj poszerza tematykę o Europę i świat, ukształtowanych podług szulerskich kanonów. Naigrawa się Łysiak z tych wszystkich głupców i lewaków, którzy bez wahania ubiorą się w t-shirt z podobizną Che Guevary, rzekomego bohatera komunistycznej rewolucji kubańskiej. Co to kubańską nędzę i krwawy reżim chciał przeszczepić na cały kontynent Ameryki Południowej. A co wiemy o niejakim Fuciku, czeskim dziennikarzu, który w oficjalnej propagandzie tamtejszych komunistów miał być narodowym superbohaterem, a okazał się gestapowską szują, agentem i zdrajcą. Nie zostawia Łysiak suchej nitki na tych wszystkich, którzy naśmiewają się z pięknych kart polskiej historii, to może być szarża w wąwozie Somosierra, czy Powstanie Warszawskie; pogardliwe określenie bohaterszczyzna dla tych wszystkich patriotycznych wydarzeń ma mieć w opinii Salonu wydźwięk pejoratywny.
Polska w wielu krajach świata uważana jest za kraj antysemicki, sprzyjają temu m.in. obiegowe określenia polskie obozy koncentracyjne i wyjątkowo perfidna polityka niektórych kół żydowskich na Zachodzie, które celowo przedstawiają Polaków jako urodzonych antysemitów. I przytacza tu Łysiak znane w historii współczesnej fakty, kiedy Polacy z narażeniem życia ratowali w czasie okupacji żydowskie rodziny. (Sam niedawno na łamach "Centrum" przedstawiałem sylwetkę Polaka, Henryka Sławika, który na Węgrzech w czasie okupacji uratował przed śmiercią tysiące Żydów). Łysiak pisze o Irenie Sendlerowej. To są ludzie, którzy nie bacząc na niebezpieczeństwo pomagali Żydom i ratowali ich przed zagładą. Ale Salon rozpieszcza Niemca Schindlera (tego z filmu Spielberga), który koniunkturalnie uratował kilkuset swoich pracowników z hitlerowskiego obozu pracy w Krakowie. Choć to się też liczy. Trzeba jednak przypomnieć, że w średniowieczu, kiedy Żydzi byli okrutnie prześladowani w krajach zachodniej Europy, to uciekali do Polski, w której znaleźli życie i pracę i którą przedstawiali potem jako paradisus Iudaeorum, żydowski raj.
Pisząc o polskiej gospodarce przypatruje się Łysiak bacznie Leszkowi Balcerowiczowi, ministrowi finansów i ostatno szefowi banku narodowego, wyliczając mu punkt po punkcie jego zawodowe knoty, które rujnowały polską gospodarkę. Takich cymesów jest u Łysiaka mnóstwo, one powinny otworzyć oczy tym wszystkim, którzy ulegają lewackiej propagandzie i dają wiarę Michnikom, Geremkom, Szczypiorskim. I dziesiątkom innym. Historia jednak pomału bo pomału, ale weryfikuje te fakty.
Jest i islam u Łysiaka, gdzie lewactwo sięga szczytu. Zezwala pisać pogardliwie i obelżywie o chrześcijaństwie i katolicyźmie, ale nie daj Bóg pisnąć złe słowo o muzułmanach. A oni są wojujący, groźni i terrorystyczni. A tymczasem sama Ameryka oddala się od 09/11 (choć Bush chce raz na zawsze zniszczyć terror w Iraku, wysyłając tam kolejne oddziały wojsk - to uwaga komentatora). Pisze Łysiak prześmiewczo o areopagu mędrców i profesorów, których uczone wypowiedzi, deklaracje, petycje, odezwy niejednokrotnie zbierały smutne żniwa. To przecież wielu intelektualistów zachodnich wielbiło Stalina i sowiecki ustrój, to byli, przykładowo, francuski egzystencjalista Sartre, fizyk Joliot Curie czy brytyjski pisarz Show. Ileż ci ludzie, przy swoim znaczeniu, poczynili zła. W Ameryce grupa o nazwie "Zatroskani naukowcy" (Concerned Scientists) produkowała taśmowo, szczególnie w latach 80. zbiorowe listy i protesty, wyrażające troskę i zaniepokojenie radykalizmem Reagana wobec ZSRR... pisze Łysiak. A my to znamy z wielu krajów świata. Polacy, jak mało jaki naród, mają prawo mówić o tym pełnym głosem, bo tych wszystkich niegodziwości doświadczyliśmy na własnej skórze. Porusza Łysiak także sprawy narodowościowe i mówiąc o Orlętach Lwowskich, broniących miasta (i Polski) przed Ukraińcami, przypomina wiele zadawnionych problemów, jakie mamy z oboma naszymi wschodnimi sąsiadami, właśnie z Ukraińcami i Białorusinami. Można przebaczyć, ale zapomnieć nigdy. I ukazać historię taką, jaka ona jest w rzeczywistości.
Natomiast: o ile zgadzam się z ogromną większością tez, jakie w swojej książce stawia Łysiak, o tyle nie godzę się na taką sylwetkę Jana Pawła, jaką przedstawia autor. Obawiam się, że pisarz dał się ponieść publicystycznej pasji i trochę z lewa potraktował polskiego papieża. Jakoby uwikłanego w spory z Ratzingerem i innym watykańskimi kurialistami. To nie niemiecki kardynał przywołał nowe prądy w Watykanie, uczynił to Karol Wojtyła, zmieniając całkowicie obraz papieskiego państwa. I świata. Zresztą co tu dużo mówić, pamiętamy przecież tamten czas i dokonania JP II. Prawda, że nie jeden Łysiak miał za złe papieżowi, kiedy ten na lotnisku w Balicach zaprosił do papamobilu Kwaśniewskiego; że ucałował muzułmański koran, czy na ekumenicznym spotkaniu w Asyżu bratał się z szamanami i wrogami katolicyzmu. Prawda, że pisarz i publicysta nie powinien pisać na kolanach, niemniej zbyt wiele zawdzięcza Polska i świat Janowi Pawłowi II, aby w niespełna dwa lata od jego śmierci wypominać mu sprawy, których jeszcze do końca nie znamy.
(zr)
Magazyn "Centrum"
KATALOG FIRM W INTERNECIE