Pierwsze wyniki ekshumacji szczątków ofiar komunistycznego terroru pochowanych na terenie kwatery \"Ł\" (tzw. Łączka) cmentarza Powązkowskiego w Warszawie w latach 1945-1956 prowadzonej przez zespół archeologów, antropologów, medyków sądowych, genetyków oraz historyków pod kierunkiem doktora habilitowanego Krzysztofa Szwagrzyka z Wrocławskiego Oddziału Instytutu Pamięci Narodowej wskazują, że karę śmierci wobec nich wykonywano strzałem w potylicę (metoda katyńska).
Dr Szwagrzyk apeluje do bliskich ofiar, aby zgłaszali się w celu pobrania od nich materiału genetycznego, co umożliwi identyfikację ekshumowanych zwłok.
"Na terenie objętym poszukiwaniami badacze spodziewają się odnaleźć ciała nawet stu osób zamordowanych w mokotowskim więzieniu. Archeolodzy odkrywają kolejne jamy grobowe i kolejne ludzkie szczątki. Dotychczas udało się wydobyć szkielety siedemnastu osób, na pewno jest wśród nich jedna kobieta. Z dotychczasowych badań wynika, że więźniowie byli chowani bez trumien w dwu-, trzyosobowych grobach" - opisał pierwsze dni prac Bogusław Rąpała w "Naszym Dzienniku".
Dr Łukasz Szleszkowski z Zakładu Medycyny Sądowej we Wrocławiu, sporządzający protokół oględzin, pokazał autorowi artykułu obrażenia postrzałowe ekshumowanych zwłok - otwór wlotowy w potylicy i wylotowy w obrębie twarzoczaszki.
"- Takie obrażenia widoczne są na większości wydobytych czaszek, co świadczy o tym, że więźniowie zginęli w wyniku egzekucji od strzału w tył głowy" - wyjaśnił dziennikarzowi.
Jeden z wydobytych szkieletów nie ma obrażeń, które świadczyłyby o postrzale, ale można na nim stwierdzić liczne ślady będące efektami wcześniejszych urazów twarzoczaszki, które mogły powstać w wyniku jednorazowego lub wielokrotnego pobicia.
W jednej z jam grobowych natrafiono na rzeczy osobiste: krzyżyk, fajkę i szczoteczkę do zębów, a w czaszce ofiary znaleziono kulę.
"- To pierwsze tego typu znalezisko na Łączce. Dotychczas mieliśmy do czynienia tylko z przestrzelonymi czaszkami, ale w tym przypadku kula nie przeszła na wylot i została we wnętrzu czaszki" - stwierdził dr Szwagrzyk i dodał, że ułożenie szkieletów wyraźnie wskazuje na to, że ciała rzucano z pewnej wysokości.
"Pracują oni w specjalnie na tę okazję ustawionych namiotach i barakach. Jak mówią, jest to ich zaimprowizowane laboratorium. Przeprowadzają w nim dokładne oględziny wydobytych szkieletów i sporządzają protokoły. Opisują stan zachowania szczątków oraz cechy pozwalające na identyfikację danej osoby, czyli cechy szkieletu, na podstawie których można określić płeć, wzrost oraz wiek w chwili śmierci. Bardzo szczegółowo opisywane są również cechy indywidualne, takie jak uzębienie oraz wszelkie obrażenia, które powstały w momencie śmierci lub na krótki czas przed zgonem. Na ich podstawie można wnioskować o przyczynie zgonu" - czytamy w artykule.
Na potrzeby prac ekshumacyjnych pobierany jest materiał genetyczny od rodzin pomordowanych.
"- To ostatnia chwila, ponieważ najbliżsi ofiar są dziś ludźmi w podeszłym wieku. Za kilka lat będziemy mieli bardzo poważny problem, żeby zdobyć materiał nadający się do badań porównawczych DNA" - stwierdził dr Andrzej Ossowski z Zakładu Medycyny Sądowej w Szczecinie, a zarazem pracownik Szczecińskiego Oddziału IPN.
Do zespołu dr. Szwagrzyka zgłosiło się już wiele osób, których bliscy zostali zamordowani w mokotowskim więzieniu i pochowanych na Łączce.
"- Kontakt z rodzinami jest dla nas niezbędny. Informacje historyczne wynikające z kwerendy archiwalnej, z prac naukowych i badawczych mogą pomóc we wstępnej identyfikacji. Ale tak naprawdę nasze potwierdzenie tożsamości szczątków może nastąpić wyłącznie w oparciu o wyniki badań DNA" - powiedział kierownik zespołu.
Grażyna Barbasiewicz-Szymczak, córka podpułkownika piechoty Zdzisława Jerzego Barbasiewicza-"Gryfa", którego imię i nazwisko widnieje na znajdującym się na Łączce pomniku będącym symbolicznym grobem wszystkich pomordowanych w mokotowskim więzieniu, chętnie zgodziła się poddać badaniom i opowiedziała Rąpale w jaki sposób dowiedziałą się o smierci ojca, którego ostatni raz widziała 8 grudnia 1951 roku nieludzko skatowanego podczas przesłuchań.
"- Obiecano nam wtedy, że mama będzie mogła podać mu paczkę na święta Bożego Narodzenia. Kiedy chciała to zrobić, nie pozwolono jej, mówiąc, żeby zgłosiła się po świętach. Z kolei gdy tak zrobiła, powiedziano jej, żeby przyszła po Nowym Roku. W końcu usłyszała: <Niech się pani zgłosi po akt zgonu>. Okazało się, że jeszcze tego samego dnia, w którym było widzenie, ojciec został przewieziony do więzienia na ulicy Rakowieckiej, a niecały miesiąc później zamordowany. Rozpoczęły się poszukiwania miejsca pochówku. Nikt nic nie wiedział. Dopiero później spotkałam człowieka, który kopał doły na Łączce. Od niego dowiedzieliśmy się, że w nocy przywożono tu zwłoki i wrzucano do tych dołów."
Przyznaje, że gdy dowiedziała się o rozpoczęciu prac ekshumacyjnych, miała mieszane uczucia, ale kolejne wizyty na Łączce utwierdziły ją w przekonaniu, że to wielka sprawa.
"- Niektórzy mówią, że powinno się dać spokój tym zmarłym. Ale prawda powinna w końcu ujrzeć światło dzienne. Prawda o tym, że mordowano niewinnych ludzi, polskich bohaterów. Jest to ważne przede wszystkim dla przyszłych pokoleń. Tej pamięci nie przykryje ziemia. Ta pamięć żyje" - podkreśliła w rozmowie z "ND".
Naukowcy są przekonani, że obszar dawnej Łączki był większy niż miejsce, na którym w tej chwili pracują i dlatego chcą rozszerzyć zakres poszukiwań oraz ekshumacji na teren znajdujących się w pobliżu kwater M i MII oraz chodnika i alejki, gdzie prawdopodobnie również znajdują się szczątki więźniów.
Nie wiadomo jeszcze, jak długo potrwają działania identyfikacyjne, ale raczej nie krócej niż do końca sierpnia, ponieważ trzeba dochować szczególnej staranności, a następnie czekać na wyniki badań DNA. Najważniejsze jest to, że po 23 latach od upadku komunizmu w końcu zostały podjęte konkretne działania ekshumacyjne.
"- Polskiemu społeczeństwu zależy na tym, aby kwatera <Ł>, najważniejsze pole w kraju, na którym pochowano naszych narodowych bohaterów, m.in. rotmistrza Witolda Pileckiego, gen. Augusta Fieldorfa-<Nila>, mjr. Zygmunta Szendzielarza-<Łupaszkę>, czy mjr. Hieronima Dekutowskiego-<Zaporę>, zostało dokładnie zbadane i aby stojący tu pomnik niewinnie straconych ofiar nie był symbolicznym, ale rzeczywistym grobem" - zakończył swą wypowiedź dla gazety dr hab. Szwagrzyk.
Prowadzone prace budzą też duże zainteresowanie wśród osób odwiedzających cmentarz Powązkowski.
"W rocznicę Powstania Warszawskiego nie brakowało kombatantów, którzy przez stalowe ogrodzenie z przejęciem obserwowali pracę badaczy odkrywających kolejny grób, w którym być może został pochowany ktoś, kogo znali. Dla wielu z nich czymś bardzo ważnym była rozmowa z kierującym pracami dr. hab. Szwagrzykiem, złożenie kwiatów i zapalenie w tym miejscu zniczy. Nie brakowało również ludzi młodych zaangażowanych w działalność grup rekonstrukcyjnych lub kibiców piłkarskich, którzy w skupieniu przyglądali się pracom archeologów odsłaniających kolejne szczątki polskich bohaterów. Dla nich jest to bardzo ważna i jedyna w swoim rodzaju lekcja historii" - napisał Bogusław Rąpała.
Jerzy Bukowski
Korespondencja z Krakowa
dla Portalu www.Poland.us
KATALOG FIRM W INTERNECIE