KONTAKT   I   REKLAMA   I   O NAS   I   NEWSLETTER   I   PRENUMERATA
Czwartek, 21 listopada, 2024   I   02:13:10 PM EST   I   Janusza, Marii, Reginy
  1. Home
  2. >
  3. WIADOMOŚCI
  4. >
  5. Polska

Strzelec spod Tobruku

24 marca, 2007

Jest taka piosenka, którą po wojnie śpiewali harcerze, a może ona właśnie w Afryce powstała ? \"Na placówce pod Tobrukiem, tam gdzie zawsze wicher wiał / Pod kul gradem, armat hukiem, zawsze Polak murem stał...\"

A sam Tobruk i cała kampania tobrucka, to jedna z piękniejszych kart walki polskiego żołnierza w alianckich siłach zbrojnych na zachodzie. Czy zapamiętana przez dawnych aliantów, czy do końca znana i uznawana w Polsce ? Czy walka o utrzymanie Tobruku stanowi taką samą legendę, jak zdobycie Monte Cassino, jak Powstanie Warszawskie, choć ono jakby z innej historii?  W każdym  większym mieście polskim jest ulica albo plac Monte Cassino, są dziesiątki i setki szkół, drużyn harcerskich noszących to zaszczytne miano. Są książki, wiersze i poematy o czerwonych makach. I są jednocześnie w Polsce dwie niewielkie wiejskie  szkoły powszechne i  jedyna harcerska drużyna w Skawinie, których patronem są obrońcy Tobruku. I jedna ulica gdzieś na dalekich peryferiach Krakowa. To oczywiście w niczym nie umniejsza wysiłku polskiego żołnierza i nie stawia go jakby na niższej półce libijskiej kampanii. To raczej stwarza swoistą aurę wokół  cassińskiego wzgórza. Legenda "Czerwonych Maków". I legenda samego dowódcy  Drugiego Korpusu, Władysława Andersa.

Stanisław Kopański, dowódca brygady spod Tobruku takiej legendy nie doczekał. Żyje w świecie niespełna dwustu żołnierzy z Tobruku (większość tobrukczyków wyjechała tuż po  wojnie do Australii), w Polsce jest ich dwudziestu dziewięciu, w Krakowie są to Tomasz Skrzyński, Mieczysław Herod i Stanisław Jura, ten ostatni zresztą kolega Karola Wojtyły z czasów wadowickich.  Związek byłych Żołnierzy Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich "Tobrukczycy" istnieje w Londynie. I to są najczystszej wody żołnierze Kopańskiego. To są "Kopańszczaki". Niedawno minęła 65. rocznica zakończenia obrony Tobruku, którego nigdy nie zdobyli żołnierze hitlerowskiego marszałka Erwina Rommla. Nie zdobyli, bo każde niemieckie natarcie odpierali polscy żołnierze. Jednym z nich był wówczas strzelec, potem podporucznik, Tomasz  Skrzyński. Miał honor w swoim długim wojowaniu w drugiej wojnie światowej, służyć pod rozkazami dwóch największych polskich dowódców w siłach zbrojnych na Zachodzie - pod Kopańskim i Andersem. Jak Skrzyński swoją wojenną wędrówkę rozpoczął jako szesnastolatek we wrześniu trzydziestego dziewiątego, tak ją zakończył w czterdziestym siódmym.
  
Małą maturę zdał u "Nowodworka " w Krakowie. Kto z tego miasta ten wie, jakie to było gimnazjum... Brakło jednak czasu na świętowanie egzaminów. Przyszedł wrzesień. W mundurze Przysposobienia Wojskowego zgłosił się do gimnazjum celem roznoszenia zawiadomień i meldunków, ale szybko się ewakuował i w samotnej wędrówce doszedł aż pod Zamość. Tu od rodzinnego Krakowa odciął go niemiecki zagon pancerny, ale jakimś cudem przedarł się i powrócił do swojego miasta, gdzie z kilkoma kolegami i nauczycielem wf. uczynili coś w rodzaju konspiracji. Ale trwało to zaledwie kilka miesięcy. 

- Wkrótce ułożyliśmy plan przedarcia się na zachód, do armii Sikorskiego, mówi Tomasz Skrzyński. Ruszyliśmy we dwójkę na południe i przez Nowy Targ, Białkę i Krempachy chcieliśmy się przedostać na Słowację. Ale pogubiliśmy drogę i wyłapali nas słowaccy strażnicy graniczni. Trzymali nas w jakimś prowizorycznym areszcie, potem przekazali niemieckim grenzschutzom na moście na Dunajcu w Niedzicy. Ostatecznie przyjechali po nas gestapowcy, kolejne przesłuchania i przekazanie  kolejnym Niemcom. I znów piesza wędrówka pod obstawą do Czorsztyna. Tu nocą, z niemieckiego posterunku daliśmy drapaka i ruszyliśmy w kierunku Nowego Sącza. Nie obyło się bez przygód, ale w efekcie trafiliśmy przypadkowo na górali i na ich kanał przerzutowy na Węgry. Sześć dni trwała przeprawa do słupka granicznego słowacko-węgierskiego, to była długa i trudna droga. A na Węgrzech szliśmy już jak burza, z jedną tylko myślą - dojść do polskiego wojska. Po drodze była jeszcze Jugosławia i na końcu trasy Bejrut, dokąd dopłynąłem statkiem „Warszawa” w drugiej połowie maja. Podsumowałem moją wędrówkę: z Nowego Targu na Węgry, około 250 kilometrów szliśmy 11 dni, a z Węgier do Bejrutu, około 2,5 tysiąca kilometrów w 14 dni. Tutaj mój kompan odstąpił, potem się dowiedziałem, że latał w polskim dywizjonie bombowym
  
W Bejrucie otrzymałem numer ewidencyjny 2106 i odesłano mnie do obozu, gdzie tworzyła się Brygada Strzelców Karpackich, później nazwana Samodzielną Brygadą Strzelców Karpackich, dostałem przydział do dywizjonu rozpoznawczego brygady. Z czasem przemianowano go na dywizjon ułanów, następnie na Pułk Ułanów Karpackich. I z tym pułkiem związałem swój los i w tym pułku trwałem cały czas przez wszystkie fronty, boje, potyczki.
  
Koroną tych bojów była kampania libijska, a przede wszystkim obrona Tobruku, gdzie luzowaliśmy Australijczyków. Jeżeli chodzi o mój Pułk Ułanów Karpackich, który pierwszy wszedł na linię frontu, to byliśmy tam 105 dni i zawsze na pierwszej linii, między innymi w obsadzie placówki obserwacyjnej. Na tym odcinku wojowaliśmy od 28 sierpnia (dziś jest to dzień święta pułkowego) do 27 października. Od linii niemieckich byliśmy oddaleni około 500 metrów, natomiast  nasze czujki zbliżały się do stanowisk niemieckich, obsadzonych zresztą przez Włochów,  na odległość kilkudziesięciu metrów. Potem pułk przerzucono na najtrudniejszy odcinek frontu, na tzw. Wyłom, gdzie Niemcom udało się wbić klin w naszą obronę. I tak dotrwaliśmy do momentu deblokady Tobruku. To był 10 grudnia 1941 roku. Cała impreza tobrucka trwała 9 miesięcy. W wyniku przyśpieszonej ofensywy brytyjskiej, Rommel został pobity z początkiem grudnia 41. Po przegrupowaniu swoich sił, Rommel jeszcze raz zaatakował Tobruk, tym razem z marszu, nie wikłając się długotrwałe oblężenie i rozbił obronę brytyjską i południowoafrykańską. Rommel, zwany przez swoich Lisem Pustyni wiedział, jak trzeba walczyć na takim terenie. Brygadą Karpacką dowodził znakomity dowódca i doświadczony żołnierz generał  Stanisław Kopański, a kierowana przez niego obrona Tobruku przeszła do legendy drugiej wojny.
  
Na wigilię 1941 roku nasz pułk był już pod Kairem w Egipcie, mnie skierowano do podchorążówki w Palestynie, dokąd dołączyła brygada, która następnie przełamała linie pod El Gazalą i w ten sposób o kilkaset kilometrów przesunęła front libijski. To był ogromny sukces.
  
Wiosną 1942 roku brygada została wycofana i na jej zrębach tworzono 3. Dywizję Strzelców Karpackich w Palestynie. W dywizji było około 2,5 tysiąca tobrukczyków i 12 tysięcy żołnierzy, którym z Andersem udało się wyjść z nieludzkiej ziemi, czyli z sowieckiej Rosji. Koniec roku 1942 i cały 1943., to była koncentracja tej dywizji w Iraku. W międzyczasie nastąpiła reorganizacja, w wyniku której powstał m. in. II Korpus. Mój Pułk Ułanów Karpackich został przez Andersa przeniesiony do jego dyspozycji jako oddział rozpoznawczy całego Korpusu. Natomiast  korpus po przeszkoleniu w Iraku przeszedł przez Palestynę i Egipt, aby na przełomie 43. i 44. roku drogą morską przedostać się do Włoch. I tam tworzy się legenda II Korpusu i jego dowódcy, generała Władysława Andersa...
  
Z całej korpusowej kampanii Tomasz Skrzyński nie zaliczył jedynie wejścia do Bolonii, bowiem jego dowódca pułkowy Stanisław Zakrzewski uznając, iż nasz podporucznik (zresztą z nominacji montecassińskiej, czyli po wygranej bitwie o tę górę) nawojował się już dostatecznie długo, skierował go do szkoły na południu Włoch, aby zrobił dużą maturę. Pułk Ułanów Karpackich jako pierwszy wkroczył do Ankony, to nie było zdobywanie, lecz wyzwolenie. Operacja ankońska była czysto polska. Wykazała ona ponownie wybitny talent dowódczy i taktyczny generała Andersa. Dzięki niemu II Korpus i 8. armia amerykańska wdarły się w bardzo mocno obsadzoną niemiecką linię Gotów. To były końcowe dni sierpnia, a więc jeżeli liczyć walki drugiego Korpusu pod Monte Cassino, to trwały one cztery miesiące. Korpus, już bez udziału pułku ułanów, walczył w środkowych Włoszech, na północ od Florencji. Częste były przypadki, kiedy w obozach jenieckich, gdzie przebywali żołnierze niemieccy, zgłaszali się Polacy, siłą wcieleni do hitlerowskiej armii. Teraz chcieli i mogli służyć pod dowództwem alianckim, przeciwko Niemcom. Utworzono z nich dwie brygady i był to świetnie wyszkolony żołnierz frontowy.  Skrzyński poznał wielu ludzi,  którzy Polski na oczy nie widzieli, a którzy z dalekiej Mandżurii, z Charbina zgłaszali się w tamtych latach do wojska polskiego. To byli synowie zesłańców chcący służyć Polsce. Zdobywali odznaczenia w walce, w walce ginęli. Za Polskę. - Miałem przyjaciela w tamtych czasach, Amerykanina z rodziców Polaków – wspomina Skrzyński. -  Wstąpił do Brygady Strzelców Karpackich i służył ze mną w jednym pułku, w jednym plutonie, w jednej sekcji. Ze mną skończył podchorążówkę. Leopold Grzegorz Nowak z Chicago. Kiedy wstąpił do naszej brygady, automatycznie stracił amerykańskie obywatelstwo (potem zresztą odzyskane), bo Ameryka w roku 40. nie była jeszcze w wojnie.

Natomiast podporucznik Tomasz Skrzyński swoje wojowanie w drugiej światowej zakończył w patrolu w Apeninach w okolicach San Marino, niedaleko miejscowości Urbino. Zresztą rodzinnej miejscowości Michała Anioła. I jak mówi podporucznik Skrzyński, trzeba  było teraz mocno ochraniać własną głowę, bo jeżeli walczyło się pięć lat na wojnie, z tego rok na pierwszej linii, to głupio byłoby tę głowę stracić niemal w ostatnich dniach wojowania. W roku 1946 Skrzyński był oficerem przy ambasadzie polskiej w Watykanie, była to wówczas jedyna ambasada polska, nie PRL-owska w świecie.
  
Tomasz Skrzyński wrócił do Polski w 1947 roku, studiował filologię angielską i prawo, ale upomniała się o niego bezpieka. Na przeróżnych przesłuchaniach był co najmniej pięćdziesiąt razy. Odebrano mu oficerski stopień (i to jest moja perła w koronie - jak mówi), który jednak przywrócono pod koniec lat pięćdziesiątych. Ale była mu pisana Afryka. Powrócił do Libii w roku 1973, kiedy polskie firmy budowały tam osiedla, potem pracował w Iraku, gdzie był pełnomocnikiem do spraw nawadniania tego kraju.
                                                                                    
Zbigniew Ringer
"Magazyn Centrum"