- Home >
- POLONIA USA >
- Informacje polonijne ze świata
Polacy z Nowego Jorku ratują bezdomnych
08 stycznia, 2015
W Nowym Jorku od dekady polskimi bezdomnymi zajmuje się grupa woluntariuszy St. Antony Homeless SOS. Koncentrują się głównie na rejonach Greenpointu i Williamsburga. Rozpoczęli działalność, kiedy pojawiły się alarmujące statystyki o zamarzaniu na śmierć Polaków na ulicach.
Animatorką tych działań była Eryka Volker, która wcześniej przez pięć lat należała do grona ochotników w nowojorskiej organizacji Partnership for the Homeless. W Astorii, północnej części dzielnicy Queens, organizowali zimą nocne schroniska w kościołach, szkołach i synagogach.
- Kiedy okazało się, że podobna pomoc potrzebna jest polskim bezdomnym na Greenpoincie, zadzwoniłam do Janusz Pukiańca, który już wcześniej jako wolontariusz wspierał tam bezdomnych – wspomina współzałożycielka St. Antony Homeless SOS. Duchowym opiekunem grupy stał się proboszcz parafii św. Antoniego ks. Robert Czok.
Na Greenpoincie było wówczas blisko 50 bezdomnych. W zimowe noce, kiedy temperatura spadła poniżej zera, woluntariusze stali się dla nich ekipą ratunkową. Zaaranżowali schronisko w piwnicach kościoła św. Antoniego, gdzie rozdawali ciepłe ubrania, czystą bieliznę i gorące posiłki. Bezdomni mogli się umyć czy ostrzyc. Towarzyszyła temu modlitwa.
Jedną z osób, która skorzystała z pomocy St. Antony Homeless SOS, był Marek Parzyk. Jak powiedział PAP, przez 10 lat pił, żył na ulicy i nie pracował. Wolontariusze uzmysłowili mu, że najwyższa pora, aby to zmienić.
- Dzięki pani Eryce zacząłem nowe życie. Dostaję ubrania, a ponieważ nie znam angielskiego, pomogła mi się dostać do schroniska dla bezdomnych na Bronksie. Mieszkam tam od roku – opowiada Polak.
Wolontariusze od razu podjęli starania o pomoc ze strony miejskiego Departmentu ds. Bezdomnych (DHS). Początkowo były to wysiłki nadaremne. Urzędnicy odsyłali polskich bezdomnych przeważnie do odległych schronisk. Większość nie chciała na to przystać, zwłaszcza jeśli wiązało się to z opuszczeniem Greenpointu.
- Wiedzieli, że w wielu schroniskach jest niebezpiecznie, byli tam dyskryminowani ze względu na nieznajomość angielskiego. Wracali często okradzeni i pobici. Mówili, że wolą zginąć na mrozie na ulicy, niż być odsyłani do takich schronisk – opowiada Eryka Volker.
Przykładem może być chory na Parkinsona Antoni Pieciak, którego dwa razy pobito w schronisku. Mimo interwencji wolontariuszy i księdza prałata Paula Jervisa sprawa ucichła.
Tym, którzy nie mieli dachu nad głową, w sukurs pospieszyła także parafia św. Krzyża w Maspeth, sąsiadującym z Greenpointem. Wielu bezdomnych z tamtych okolic korzystało z pomocy St. Antony Homeless SOS.
Niektórzy sami przychodzili do schronisk w kościołach, innych trzeba było zbierać w nocy z ulic. Zdarzało się, że wykopywano ich niemal półżywych spod śniegu. Nierzadko wymagali natychmiastowej opieki medycznej i leczenia szpitalnego.
Wolontariusze zaangażowali też do współpracy polski konsulat. Do bezdomnych przychodzili ówcześni konsulowie Krzysztof Kasprzyk i Wojciech Łukaszewicz.
- Spotkali się w kościele, by wysłuchać ich problemów i pomóc w załatwianiu paszportów. Od tamtej pory drzwi konsulatu dla bezdomnych są szeroko otwarte. Jeśli nie mają pieniędzy, otrzymują paszporty bezpłatnie i nie obowiązuje ich czekanie w kolejce – podkreśla Eryka Volker.
Wicekonsul Katarzyna Padło, szefowa Wydziału Prawnego i Opieki Konsularnej w nowojorskiej placówce, ocenia, że współtwórczyni grupy wolontariuszy jest bardzo pomocna.
- Służy radą, dzięki niej możemy kierować nasze wsparcie tam, gdzie jest najbardziej potrzebne. Nie mamy danych na temat liczby osób bezdomnych, ale w miarę możliwości pomagamy Polakom dotkniętym problemem bezdomności – mówi PAP konsul Padło.
Jak wyjaśnia, konsulat nowojorski udziela bezdomnym bezzwrotnej jednorazowej zapomogi lub kupuje dla nich ubrania. Ma jednak ograniczone fundusze. Dlatego działania wolontariuszy są wręcz nieocenione.
Wolontariusze spędzają z podopiecznymi każde święta. Przygotowują dla nich posiłki na Dzień Dziękczynienia, Wigilię, Boże Narodzenie, czy też śniadanie wielkanocne. Kolejny wieczór wigilijny dla bezdomnych, zorganizowany przy wsparciu konsulatu, zaplanowano na Greenpoincie na 9 stycznia.
Takie spotkania pozwalają wolontariuszom poznać bliżej bezdomnych, dowiedzieć się, czy i gdzie mają rodziny oraz czy jest możliwość, by się z nimi skontaktować. W wielu przypadkach bezdomni wyrażali chęć powrotu do bliskich w Polsce.
W przeciągu sześciu lat udało się doprowadzić do połączenia z rodzinami 15 bezdomnych. Niektórzy decydowali się na to po kilkunastu latach pobytu w USA, w jednym przypadku nawet po 40. Kiedy jednemu z bezdomnych rodzina odmówiła pomocy, przyjęło go schronisko Monar Markot, z którym St. Antony Homeless SOS współpracuje.
Przez cztery lata grupa polskich woluntariuszy była częścią organizacji miejskiej North Brooklyn Homeless Task Force, w ramach której działały parafie, szpitale, biura radnych miejskich, policja itp. Odtąd notuje się lepszą współpracę z władzami miasta. W rezultacie zdaniem wolontariuszy poprawiła się sytuacja Polaków bez dachu nad głową.
Od dwóch lat nie ma już potrzeby sprowadzania polskich bezdomnych do kościołów ani odwożenia ich w odległe rejony. Kiedy temperatura spada poniżej minus 1-3 stopni Celsjusza, każdy ma prawo wejść do jednego z trzech schronisk na Greenpoincie zatrudniających polskiego pracownika lub tłumacza.
Mimo że bezdomni niezależnie od statusu imigracyjnego mogliby na stałe pozostawać w schroniskach, niektórzy z różnych przyczyn w okresie letnim odmawiają - wolą swobodę. Często jest to kwestia alkoholu, narkotyków i konieczności meldowania się o określonej godzinie.
Zdaniem wolontariuszy zbyt mało się mówi i pisze na temat cierpienia ludzi bezdomnych, którzy po przejściu różnych tragedii znaleźli się na ulicy. Jest to często spowodowane chorobą psychiczną czy uzależnieniami od alkoholu i narkotyków. Bez dachu nad głową są też jednak ludzie starsi. Emerytura nie wystarcza im na opłatę mieszkania. Każdy ma własną historię, osobowość, dźwiga bagaż okropnych przeżyć.
- Utrata dachu nad głową to zarazem utrata ludzi bliskich, których szczególnie w trudnych chwilach tak potrzebujemy. Nie bójmy się bezdomnych. Nie osądzajmy ich. Przecież naprawdę ich nie znamy i często wolelibyśmy nic o nich nie wiedzieć. Gdy odważymy się do nich zbliżyć, zorientujemy się, że są to dobrzy, życzliwi i wdzięczni ludzie. Potrzebują wyciągniętej ręki, która im pomoże odkryć straconą godność i odbudować dom – przekonuje Eryka Volker.
Z Nowego Jorku Andrzej Dobrowolski
Polska Agencja Prasowa
KATALOG FIRM W INTERNECIE