Dzień Pamięci o poległych w walce o wolność świętowany jest w USA od czasu wojny secesyjnej, której straty ludzkie porównywalne są jedynie z ofiarami poniesionymi przez żołnierzy Stanów Zjednoczonych w drugiej wojnie światowej. Polonia Amerykańska ma szczególne powody do pamietania o tym święcie. Pamięć o ofiarach poniesionych przez Polaków na wszystkich frontach świata jest ciągle żywa. Boston w Nowej Anglii i jego Polonia dołączyli się do wielu innych miejsc w Ameryce celebrujacych ostatni poniedziałek maja.
Mimo tej powszechnej zakupowej presji weterani w niebieskich mundurach z 37 Placowki Stowarzyszenia Weteranów Amerykańsko-Polskich w Połudowym Bostonie, jak każdego roku, znaleźli czas i stawili się do celebrowania specjalnej Mszy św. w kościele Matki Bożej Częstochowskiej. Towarzyszyly im zaprzyjażnione Placowki z okolicy. Pod przewodnictwem komendanta Alfreda Sosnowskiego utworzono orszak, w którym znalazł sie konsul honorowy Rzeczypospolitej Polskiej w Bostonie, Marek Leśniewski–Laas i prezes miejscowej Fundacji Kultury Polskiej Andrzej Prończuk. Biało-czerwona z Gwiaździstą powiewały u wejścia do świątyni w słoneczne majowe przedpołudnie. To święto nazywano kiedyś świętem ozdabiania, dekorowania grobów poległych żołnierzy, a koniec maja wyznaczony został ze względu na obfitość kwiatów w tym okresie. Kolory, żywe i świeże są nieodłącznym atrybutem, przypominają, że walka przyniosła zwycięstwo.
Zwycięzców przywoływał na Apel Poległych, żołnierz AK, Stanisław Konarski, przed rozpoczeciem Mszy świętej prowadzonej przez proboszcza o. Jerzego Auguścika. Także do zwycięzców ponieśli zrobiony przez siebie wieniec nasi weterani, dekorując pomnik Polaków - Partyzantów walczących kiedyś z niemiecka i sowiecka nawałą. O tym głosi pamiątkowa tablica. Partyzanci są zwycięzcami choć wielu z nich nie wiedziało o tym umierając. Na owoce walki trzeba było czekać ponad 30 lat. Pamięć o nich trwa w Bostonie, za oceanem, dzięki rzeźbie A. Pityńskego, który na obcej ziemi świadczy prawdzie swojego kraju.
Na rok przed 400-ną rocznicą przybycia pierwszych Polaków na kontynent amerykański znalazł się wśród Polonii ktoś, kto pamiętał także o innych zwycięzcach, choć owoce ich walki nie są jeszcze widoczne. Oni także polegli w walce, polegli w obronie swojej ziemi, ginęli niszczeni przemocą beznadziejnie nierównej sily, cywilizacji przewyższającej ich technologicznie, ale nie umiłowaniem wolności.
Leszek Wajcowicz odwiedził właśnie jedno z tych miejsc naznaczonych krwią Indian Amerykańskich. Trudne do odnalezienia, niedostępne, pośrod bagien Rhode Island, z gruntową drogą przedzieloną szlabanem. Miejsce w South Kingston zaznaczone jest obeliskiem mówiącym nie o ofiarach prawdziwych zwycięzców, ale o przegranych, o kolonistach, którzy nie potrafili być gośćmi na tej ziemi i stali sie katami jej gospodarzy. Indiańscy potomkowie zwycięzców uśmierconych w walce wciąż jeszcze czekają na owoce tego zwycięstwa sprzed prawie 400 lat.
Szymon Tolak
KATALOG FIRM W INTERNECIE